Adrian (Secrus) Z zakurzonej półki 

[Z zakurzonej półki] Młyny boże mielą powoli…

Święta to okres pełen (…) i (…),w którym (…) wypełnia nasze serca i sprawia, że (…). Każdy z nas wie, jakimi słowami uzupełnić te luki, od wielu lat jesteśmy raczeni wiadomymi formułkami, które mogłyby wydać się typowe i niepotrzebne, gdyby nie jedna mała drobnostka – są magicznie prawdziwe. Jeśli by jednak spróbować w pewnym stopniu zdekonstruować ten czas i nadać mu innego wydźwięku, jaki gatunek literacki sprawdziłby się w tym znakomicie? Oczywiście ten, który może obejść się bez ciepłej atmosfery, ale już bez trupa, niekoniecznie.

Spotkałem się już w tegorocznym okresie przedświątecznym z blogowymi opiniami na temat „Morderstwa w Boże Narodzenie” vel „Bożego Narodzenia Herculesa Poirota” i nie zabłysnę oryginalnością, publikując tę recenzję. Niemniej była już wcześniej zaplanowana i nie chcę odmawiać sobie małej przyjemności, by nakreślić o niej kilka pochlebnych słów. Do rzeczy: intryga zawiązuje się wokół sprawdzonego schematu – sędziwy Simeon Lee zaprasza do swojej posiadłości rodzinę na święta. W wigilię Bożego Narodzenia popełnione zostaje morderstwo, a wszyscy zgromadzeni – jak nietrudno wydedukować, niezbyt kochający się – muszą pozostać na miejscu do czasu rozwiązania zagadki przez Herculesa Poirota i jego towarzyszów: inspektora Sugdena i pułkownika Johnsona.
Na pierwszy rzut oka widać, że Christie korzysta ze sprawdzonych motywów. Umieszcza ciasny krąg podejrzanych na niedużym terenie, dając sobie sposobność do szybkiego budowania napięcia. Zaznajomieni z twórczością autorki od razu pomyślą o „Kartach na stół” albo „I nie było już nikogo” (a ja ponadto polecam komedię „Zabity na śmierć” z 1976 roku, ośmieszającą ten schemat i korzystającą przy tym z największych charakterów historii kryminału), ale po co zmieniać coś, co jest po prostu dobre? Oprócz tego mamy typową dla Christie postać despoty i hegemona, której wzór pojawił się już chociażby w „Rendez-vous ze śmiercią” i pewnie jeszcze kilku innych tytułach.
Czynnikiem sprawiającym, że kryminał Agathy Christie może czytać każdy, jest język – lekki, naturalny, chwilami minimalnie przerysowany w partiach dialogowych (ale to może wina delikatnej dezaktualizacji – powieść pochodzi z 1939 roku), ale z pewnością płynący idealnym nurtem pozwalającym na błyskawiczną lekturę. Dzięki temu rutynowe opisy postaci z początku książki nie wydają się nudne, raz rozpoczętego rozdziału nie sposób przerwać, a też oparte na pewnych schematach przesłuchania pisane piórem jakiegokolwiek innego autora mogłyby być mniej fascynujące, niż serwowane przez Agathę Christie.
Morderstwo wisi w powietrzu od pierwszych słów, autorka podsyca oczekiwanie na zbrodnię wieloznacznymi półsłówkami, dyskretnie nawiązując do mroczniejszej strony każdego z bohaterów, do zaburzonej hierarchii moralnej prowadzonych postaci. Szybko okazuje się, że nie ma osoby, która nie wypowiedziałaby słowa o naturze morderstwa. Christie sugeruje gestami swoich literackich marionetek zbliżające się nieszczęście, obciąża podejrzanych wieloma drobnostkami, dając czytelnikowi nieopisaną przyjemność rozważania owych poszlak podczas prowadzonego śledztwa. Czy wyobrażacie sobie lepszy kryminał od takiego, w którym o zbrodnię podejrzewacie każdego bez wyjątku, a zabił właśnie ten, którego nie podejrzewaliście? ;)
Ostatnią zaletą, prawdopodobnie najbardziej oczywistą, jest Hercules Poirot. Najjaśniejszy punkt książek Christie wydaje się być wyjątkowy przy pospolitych teoriach pozostałych śledczych, na jego błyskotliwe spostrzeżenia oczekuje się niemalże tak mocno, jak na postać denata, a później sprawcę morderstwa. Dodatkowym smaczkiem są detektywistyczne eksperymenty Belga, które w chwili czytania są niezrozumiałe, ale wraz z postępem fabuły bije z nich oczywistość i pospolita genialność. Myślę, że bardzo cennym atutem jest pojawienie się pod koniec książki w umyśle czytelnika przemyślenia w stylu: „w sumie, można było się tego domyślić”. Co zaś po przedstawieniu prawdziwego mordercy? Cóż, nie wiem, czy Christie za bardzo nie zrobiła czytelników w konia, nie nabiła w butelkę, nie wystrychnęła na dudka… Nieistotne, jeśli po zamknięciu książki utrzymuje się grymas zdziwienia i mimowolny uśmieszek pod nosem. Wtedy wiadomo, że tę historię napisała mistrzyni.

Nie ukrywam, że lubię te pozornie lekkie intrygi, które mają to do siebie, iż są bezbłędnie napisane. Przymykam wtedy oko na małe przedobrzenia w opowieści, łatwą do wytypowania ofiarę, schematyczną budowę i uczucie przesadzenia w zawoalowaniu treści. W przypadku tego tytułu mógłbym dodać, że książka nie ma nic wspólnego ze świętami. Absolutnie nic oprócz okresu, w jakim się dzieje, a który nie wyróżnia się niczym od przeciętnego tygodnia. No, może poza krótkimi świątecznymi napomknięciami na paru ostatnich stronach (sic!). Ale, tak jak wspomniałem, to nieistotne, bo Agatha Christie ponownie udowadnia, że w pisaniu kryminałów nie ma sobie równych.Oisaj składał już życzenia, więc ja się tylko pod nimi podpisuję. Ponadto to dobry czas, żeby podziękować Wam, czytelnikom bloga tramwajnr4 za ciepłe przyjęcie i motorniczemu – Oisajowi za szansę i możliwość pisania dla Was. Wesołych Świąt ;)

Podsumowanie:
Tytuł: Morderstwo w Boże Narodzenie
Autor: Agatha Christie
Wydawca: Wydawnictwo Hachette
Moja ocena: 7/10

 

Powiązane posty

5 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] Młyny boże mielą powoli…”

    1. Przeoczone, poprawione, przepraszam za niedopatrzenie :)

    2. Jak mogłem, pewnie że Belga! Chwila zamroczenia ;)

  1. Nie przesadzajcie, ta pomyłka to jest jak najbardziej w stylu pani Agaty;-) Poirot co i rusz z urazą poprawia rozmówców, że jest Belgiem, a nie Francuzem;-)

    1. Dlatego poszedłem tropem autorki i poprawiłem :)

Leave a Comment