Różne 

Więcej znaczy lepiej?

transfoNienawidzę chodzić do kina sam, ale bycie tatą pięciolatka utrudnia chodzenie z żoną. Chodzę więc z synem i dlatego najczęściej są to tytuły dla młodych mężczyzn, z reguły wychodzę z nich zadowolony i nie narzekam. Jednak nie tym razem. Ostatnio oglądanie Na skraju jutra i X-men okazały się nad podziw przyzwoitym kinem sensacyjno fantastycznym, obaj wychodziliśmy z nich zadowoleni i nawet dwudziestominutowe reklamy w krakowskiej Plazie szły w niepamięć. Tym razem środowy wieczór okazał się sporą pomyłką.

Pierwsza część serii o robotach z kosmosu zmieniających się w samochody była znakomita, kolejne dwie nadawały się do oglądania, część czwarta to natomiast rzewne jaja są. Żeby nie było, od filmów powstających na bazie zabawek nie oczekuję wysublimowanej intelektualnej rozrywki, nawet historia nie musi przesadnie trzymać się kupy, byle tylko nie wychodziło się z kina z poczuciem robienia z widza idioty. Michael Bay tym razem postawił na opcję więcej znaczy lepiej i zamiast jednej historii serwuje nam w tej części dwie na raz, przeplatające się niby, ale tak naprawdę to dość spokojnie można by je rozdzielić i zrobić dwa dużo bardziej udane filmy. Mamy powracające Deceptikony, odkrywanie tajemnicy wyginięcia dinozaurów, gwiezdnorobotowego łowcę nagród i dzielnego teksańskiego wynalazcę nieudacznika tworzącego w szopie. Mamy złe CIA, wynalazcę biznesmena o dobrych intencjach i kiepskim ich wykonaniu, mnóstwo strzelanin i wybuchów. To ostatnie jest zrozumiałe, to wcześniejsze już niestety mniej. W sumie to tych strzelanin jest też za dużo, bo dzielny Optimus Prime musi stawić czoła tym wszystkim wyżej wymienionym ( poza wynalazcą nieudacznikiem ).

Ale, ale ! W ramach więcej znaczy lepiej filmowcy serwują nam jeszcze jedną rzecz. Co może być lepsze od robotów zmieniających się w samochody? Co bardziej od samochodów mogą lubić potencjalni nabywcy produktów Hasbro?

Tak! DINOZAURY!

Co mamy zatem ? Roboty zamieniające się w dinozaury, ale czad no nie? Ostatnia godzina w kinie to była totalna nuda, choć na ekranie działo się mnóstwo rzeczy, Mark Wahlberg załatwił zabójcę CIA piłką do footballu amerykańskiego, wielki robot jeździł na jeszcze większym robocie, a ja dyskretnie ziewałem i kontemplowałem sufit w kinie.
Podsumowując, nie idźcie, to stracone blisko trzy godziny, zamiast tego lepiej upieczcie ciasteczka.

Powiązane posty

One Thought to “Więcej znaczy lepiej?”

  1. Mój sześcioletni syn i tak musi raczej dorosnąć do tego filmu, więc może do tego czasu zapomni. :)

Leave a Comment