Adrian (Secrus) 

„Mongoliada” – I nadeszli stepowi barbarzyńcy

mongoliada_1Rok 1241 był ważny dla świata średniowiecznej Europy. Po rozgromieniu pod Legnicą wojsk chrześcijańskich przez armię Mongołów zagrożenie ze strony przybyszów z Wielkiego Stepu stało się realniejsze niż kiedykolwiek. Trzy miesiące po pamiętnej bitwie drużyna Bractwa Tarczy, wojowniczy mnisi z Petraathen, decydują się stawić czoła najeźdźcom i na zawsze zakończyć narastający spór. Pomagać im będzie Cnan – Wiążąca – której tajemniczą tożsamość postaramy się odkryć. Bohaterowie wyruszają w daleką podróż, przez leśne, stepowe i górskie scenerie, by własnym orężem zabić Chana nad Chanami. To, czy im się uda, zależy od inwencji siedmiu autorów, którzy zebrali się, by snuć epicką opowieść osadzoną w mongolskich realiach. Przed lekturą warto nastawić się na niezobowiązującą przygodę – to podstawowy cel „Mongoliady”.

Musicie wiedzieć, że w gruncie rzeczy trudno przytoczyć nieco bardziej szczegółowe założenia fabuły. Liczą się czas akcji i realia, w założeniach historyczne, lecz w istocie odgrywające rolę minimalną. Książkę podzielono na dwie podstawowe ścieżki: wspomnianą już wyprawę Bractwa Tarczy (ta z kolei, z racji rozłączenia bohaterów, skupia się na głównym celu zabicia chana i celu pobocznym – odwróceniu uwagi wroga poprzez udział w turnieju walki – Cyrku Mieczy, będącym rodzajem zakładu zaproponowanego przez najeźdźcę) oraz wydarzenia na dworze mongolskiego władcy, Ugedeja. Jego brat, Czagataj, wysyła do zamku posła, by ten zapanował nad pijaństwem Chana nad Chanami. Gansükh, bo tak mu na imię, poznaje swą nauczycielkę, Lian, która wprowadza go w reguły życia na dworze, on zaś zakochuje się w niej i również przekazuje odrobinę swojej wiedzy, np. w zakresie łucznictwa. Okaże się oczywiście, że rola Gansükha wzrośnie, na razie jednak posłaniec staje się główną postacią wątku, będąc jedynie ignorowanym przez wszystkich wojownikiem stepów. Początek powieści jest mocno fragmentaryczny, brakuje oparcia na motywie, który wybijałby się spośród pozostałych. Dopiero po czasie droga, jaką zmierza fabuła „Monogoliady”, zaczyna się klarować. Wciąż jednak mam wątpliwości, czy to wystarczy, by zapewnić czytelnikom odpowiedni poziom rozrywki. Nie zrozumcie mnie źle – prosty zarys fabuły to nie wada, jeśli wraz z postępem opowieści rozwinie się do interesującej i nieprzewidywalnej historii, tutaj jednak bohaterowie wędrują przez cały tom, walcząc i przeprowadzając akcje zwiadowcze, ale brakuje widocznego punktu zaczepienia, emocji pozwalających łaknąć kolejnych rozdziałów, motywacji wyjaśniającej, po co mamy czytać dalej, co się może zdarzyć, do czego to wszystko zmierza? „Mongoliada” brnie do przodu i… tyle.

Na szczęście to, co wysunięte w książce na pierwszy plan, sprawdza się znakomicie. Walki! Tych z pewnością wam nie zabraknie. Świetnie zastosowano zmianę perspektywy patrzenia na pojedynki, dzięki czemu poznajemy zacięty bój oczami dwóch adwersarzy. Do tego język, który odzwierciedla plastykę walki, a nie tylko korzysta z silnych słów, by podnieść ciśnienie odbiorcy. Jest dynamicznie, intensywnie i zazwyczaj długo, ponieważ, dla przykładu, jeden pojedynek na arenie ciągnie się przez blisko 5 rozdziałów. Trudno jednogłośnie orzec, czy to nie przesada, ale potraktowane z rozmachem i nienagannym zmysłem taktycznym pojedynki rekompensują fragmenty, w których niewiele się dzieje, a także całe rozdziały poświęcone lekcjom dobrych manier, nauce łucznictwa bądź polowaniu połączonemu z ostrożnymi zalotami. I tu jednak odnalazłem mały szkopuł: członkowie Bractwa są niepokonani. Biją się zawodowo, nikt im nie dorówna, do tego jeden z nich cnotą przewyższa wszystkie anioły. To trochę nieprofesjonalne, bo zabija w bohaterach ludzkość i choć taka przepaść historyczna nie służy utożsamianiu się z bohaterami, tutaj nie warto nawet próbować.

„Mongoliada” to istny teatr sprzeczności. Z jednej strony operuje ciekawymi realiami, z drugiej nie wykorzystuje ich potencjału. Zapowiada epicką opowieść, lecz nierzadko spowalnia tempo akcji. Postaci da się lubić, a niektóre nawet zapamiętać, ale ich decyzje nie zaskakują, a oni sami są tylko kukiełkami, których osobowości w wersji testowej zapomniano zamienić na prawidłowe. Warto dodać, że autorzy nie mogli się powstrzymać, by nie wcisnąć do opowieści wątków miłosnych – dwóch bardzo podobnych, z których niewiele wynika (raczej opierają się na wzdychaniu jednej osoby do drugiej, ale, jak rozumiem, przyszłe tomy to zmienią). Żal tylko, że niedostatków prostej, acz ciekawej fabuły nie nadrabia kunszt literacki autorów. Pomijając opisy walk, jest nad wyraz przeciętnie, bo panowie (z jedną panią w składzie) pracujący nad „Mongoliadą” idą po linii najmniejszego oporu. Z taką liczbą autorów można się było spodziewać więcej, jednak patrząc trzeźwym okiem: co wyniknie, gdy za jedną książkę weźmie się 7 indywidualności? Mimo wszystko chcę kontynuować tę historię, bo choć racjonalnie niczym mnie nie zaskoczyła i zabrakło jej nagłych zwrotów w fabule, to bawiłem się całkiem udanie, a taki cel miał przecież Stephenson & Spółka. Czytajcie, jeśli lubicie przejrzyste historyjki z dużą ilością pojedynków i nie macie wygórowanych wymagań. W przeciwnym wypadku na rynku roi się od lepszych tytułów, mniej czytadłowych, a że „Monogliadę” zaproponował nam MAG – nie trzeba daleko szukać :)

Podsumowanie:
Tytuł: Mongoliada
Autor: Neal Stephenson, Greg Bear, Mark Teppo, E. D. de Birmingham, Eric Bear, Joseph Brassley, Cooper Moo
Wydawca: MAG 2014
Moja ocena: 6/10

Powiązane posty

15 Thoughts to “„Mongoliada” – I nadeszli stepowi barbarzyńcy”

  1. Nie widziałem jeszcze Mongoliady w postaci drukowanej książki, czeka na zakup ;-) Swego czasu podczytywałem trochę u kolegi, który subskrybował Mongoliadę w jej pierwotnej postaci, czyli jako projektu w sieciowej dystrybucji, dostępnego przez smartfonową aplikację.
    Ten opis oddaje chyba ducha tego projektu http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=894880 (na szczęście znalazłem, bo musiałbym się rozpisywać ;-))

    Myślę, że ograniczenie tylko do warstwy tekstu zubożyło trochę tę powieść, z drugiej strony jeśli pamięta się o genezie projektu i jego pierwotnej postaci to pewnie patrzy się na to inaczej.

    A sceny walki? Otóż na początku było niezadowolenie Neala Stephensona z przedstawiania scen pojedynków w jego genialnym Cyklu barokowym. Te sceny miały być (i tutaj są :-)) odpowiednikiem scen filmowych, w których pokazuje się sceny walki zgodnie z zasadami odpowiedniej dla danego okresu „sztuki walki”. W Mongoliadzie chodzi oczywiście o średniowieczne szkoły, zarówno europejskie ja i azjatyckie. Bo one istniały! Można znaleźć na przykład odpowiednie podręczniki (choć pewnie już z późniejszych okresów). Cóż, średniowieczna walka na miecze to nie była bezmyślna młócka, tacy ginęli, przeżywali prawdziwi szermierze. Autorzy, płci obojga, zdają się być fanami sztuk walki :-D

    1. Mnie „Mongoliada” (a właściwie pierwsza połowa inaugurującego cykl tomu, bo przyznam, że przez więcej nie przebrnęłam), rozczarowała. Chyba się mogę podpisać pod zdaniem, które padło w recenzji, mówiącym, że „Mongoliada” brnie i tyle. Nie umiałam jakoś znaleźć dla siebie punktu zaczepienia, motywu lub bohatera, któremu mogłabym kibicować. Inna rzecz, że mnie w ogóle mało rajcują powieści skupione na walce.

      1. Secrus

        Agnieszko, to o czym wspominasz – brak punktu zaczepienia lub bohatera, któremu by się kibicowało – jest chyba największą wadą „Mongoliady”. W pierwszym tomie powinny już być postaci zachęcające do sięgnięcia po następny. A jeśli chodzi o powieści skupione na walce… Dopiero zaczynam je poznawać, wcześniej jakoś ich unikałem. Nie trafiają w 100% w mój gust, ale wiem, że od czasu do czasu bardzo chętnie będę po takie tytuły sięgał (co nie zmienia faktu, że według mnie w kategorii tworów nastawionych na walkę film wyprzedza książki o kilka długości) ;)

        1. Przeczytajcie Cienioryt Krzysztofa Piskorskiego. Tam są wspaniałe sceny pojedynków. Autor oparł się na starych traktatach szermierczych! Można pisać o walce ciekawie :-)
          U nas nie ma po prostu tradycji takiego pisania. Jeśli zdarzają się pojedynki, to są opisane pobieżnie, wręcz anegdotycznie. Nie było przecież polskiej literatury płaszcza i szpady

        2. Piszę oddzielnie, żeby nie pomieszać wątków ;-)
          Film jest stosunkowo młodym wynalazkiem w porównaniu z literaturą. Oczywiście sceny walki są solą niejednego filmu, ale… Spójrz na tradycję chińską. Myślę o literaturze wuxia, która jednak wyprzedzała filmy (czy też komiksy) wuxia. Fakt, pojedynki zwizualizowane w filmach to poezja dla oczu, ale w literaturze też były. Tylko to nie nasza europejska tradycja. Przecież nawet jeżeli nie do końca chwytamy wszystkie niuanse pojedynków w filmach wuxia, że wspomnę tylko te przeznaczone też dla odbiorcy ze świata Zachodu, jak „Przyczajony tygrys, ukryty smok” czy „Bohater (Hero)”, to sceny te przemawiają niezwykłym pięknem…

          1. Secrus

            Jak najbardziej o walkach można pisać ciekawie, ale niestety to bardzo trudna sztuka, przez co właśnie gros autorów traktuje ją jako zbędną i nie wartą zachodu. Nawet jeśli nie „siedzi się” w tradycji zaproponowanej przez pisarza, łatwo można poznać, kiedy walki spełniają swoją rolę: podnoszą ciśnienie, przyśpieszają bicie serca, wprowadzają urywany oddech – wtedy wiem, że akcji nie potraktowano po macoszemu, a gdy następuje spokojniejszy moment, zdaję sobie sprawę, jak bardzo go potrzebowałem. „Cienioryt” już mi polecano, więc postaram się nadrobić.

            W kwestii drugiego tematu: trudno cokolwiek dodać. Oczywiście niemal każdy w Polsce zna tradycję filmów wuxia, choćby pobieżnie wie, o co w tym wszystkim chodzi, bo oglądał te najpopularniejsze produkcje przeznaczone także dla Zachodu, ale już chińska literatura bohaterska zostaje u nas prawie nieznana (sam nie mam o niej choćby bladego pojęcia w praktyce).
            Właśnie kategoria piękna przemawia przez chińską tradycję walki i świetnie świadczy o jej szlachetności. Cały czas spycha się miejsce opisów pojedynków w literaturze na drugi plan, ale jeśli coś ma być tworem kompletnym, to niech będzie takie nie tylko dla samego autora, ale też bardziej uświadomionych czytelników :) Dlatego samo piękno walk i niewiele więcej – nie, ale kunszt pojedynków połączony z wciągającą fabułą – jak najbardziej, wtedy wyłania się arcydzieło.

            Nie wiem, czy nie wyszedł minimalny bełkot, ale musiałem się podzielić myślami, a noc tonie już za oknem w plamach sennej czerni… :D

            1. Napisałeś normalnie :-)
              Myślę, że literatura wuxia byłaby dla nas lekko nieczytelna, ze względu na umocowanie w chińskiej tradycji. Chociaż…
              Jest taki cykl polskiego autora, mieszkającego obecnie w Chinach, Dawida Juraszka http://katedra.nast.pl/seria.php5?id=2296
              Co prawda czytałem tylko dwa pierwsze tomy, właśnie mi pośrednio przypomniałeś żebym kupił następne dwa ;-)

              1. Secrus

                Czyli na coś się jednak przydałem ;)
                O autorze wcześniej nie słyszałem, myślisz, że jest wystarczająco dobry, by zacząć od niego przygodę z książkową chińską kulturą? Zerknąłem na lubimyczytać i oceny ma bardzo przeciętne, może to właśnie efekt tej nieczytelności elementów wuxia na polskim gruncie…

    2. Secrus

      Wobec tego wypada mi tylko ubolewać, że miałem dostęp jedynie do wersji książkowej, a nie pełnej postaci projektu. Oceniłem wyłącznie papierowy produkt, który rzeczywiście wydawał się być pozbawiony czegoś. O akcji swego czasu słyszałem, ale nic więcej, nie zainteresowałem się dokładniej – moja strata :)
      Dzięki za informacje odnośnie walk. Racja, zamiłowanie do sztuk walk i ich przedstawiania na różne sposoby jest chyba jednym z trwalszych spoiw, jakie złączyły tych autorów. I trzeba powiedzieć, że wychodzą im najlepiej, taktykę i filmowość pojedynków pokazano znakomicie. Z notek na temat autorów pod koniec książki można wyczytać, że np. Cooper Moo jest specjalistą od mongolskich wojowników, a Joseph Brassey uczy żołnierzy średniowiecznych sztuk walk… :D

      Czekam oczywiście na Twoje wrażenia po lekturze ;)

      1. Zeszliśmy tak głęboko w komentarzach, że się „Reply” skończyło ;-)
        Tu masz kilka opowiadań Dawida Juraszka z tego cyklu o Xiao i jeszcze o takim wschodnim odpowiedniku Conana co to się Cairen nazywa… Oceń sam. To nie wuxia to normalna fantasy, tylko świat przedstawiony oparty jest na tradycji azjatyckiej, zwłaszcza chińskiej. Moim zdaniem zupełnie dobra literatura… Wiesz u nas Wschód to się tak jakoś z Dzikimi Polami tylko kojarzy ;-) W tym wypadku to ja uznaję tylko Sienkiewicza, reszta to kopie i to takie jakieś… Na dobrą sprawę u Sienkiewicza jest wszystko łącznie z elementami fantastyki i grozy :-D

        1. Secrus

          Bardzo dziękuję, na pewno sprawdzę jedno z opowiadań w pierwszej wolnej chwili ; )

          1. Przeczytaj coś o bakałarzu Xiao. Cairena dzisiaj rano Janek dosyć mocno zjechał. Wdeptał w ziemię można rzec ;-)

            1. Secrus

              Coś jakby mi się obiło o uszy :D I komu tu wierzyć? ;)

  2. […] Zacznę od egzemplarzy recenzenckich: „Niewidzialna korona” – Zysk i S-ka. Ogromnie dziękuję za wydanie w twardej oprawie, prezentuje się nieziemsko :) Recenzja tutaj! „Demonolog” – Zysk i S-ka. Recenzja tutaj! „Mongoliada” – MAG. Pierwszy owoc naszej współpracy. Mam nadzieję, że szybko pojawią się następne :) Recenzja tutaj! […]