Adrian (Secrus) Książka Z zakurzonej półki 

[Z zakurzonej półki] Przez cienie ku barwnym krainom… TOM I

Amber

Muszę Ci coś opowiedzieć. Jest taka historia, do cna magiczna, która porwała mnie w swoje sidła i pozwoliła zwiedzać malownicze światy wyobraźni. Opowiastka to klasyczna, czterdzieści lat z hakiem, wysnuta przez jednego maga słowa, dziś już mieszkającego daleko poza naszym światem. Baśń pełna barw i odcieni, utkana z pięciu powieści, spojonych ze sobą w płynnym rytmie. O rodowych dylematach, walkach o tron, wielkiej przygodzie oraz drodze, która prowadzi przez życie prędkie i niebezpieczne. O książęcych braciach i siostrach wielkiej krainy Amberu… i o samym Amberze właśnie, wobec którego my jesteśmy zaledwie nędznym odbiciem w lustrze wszechświata.

Trudno mówić o książce na nowo, gdy ta zapisała się już w historii gatunku i stanowi pewien wyznacznik wartości. Skoro jednak, ku uciesze czytelników, książkę wydano ponownie, to nadarza się świetna okazja, aby powrócić do fantazji, jaka pochłaniała naszych ojców i dziadków. Roger Zelazny rozpoczyna Kroniki Amberu w sposób nieodkrywczy, ale bez dwóch zdań zachęcający. Pierwszoosobowym narratorem jest główny bohater powieści – Corwin – który po wypadku samochodowym stracił pamięć… i nic nie pamięta. Możemy więc podążać za nim na równych warunkach i bez kompleksów poznawać tajemniczy świat dookoła, zaczynając od dziwnej, zamkniętej kliniki, w której nas niejako uwięziono. Sprytnie, bo wchodzimy w skórę kogoś, kto pozornie jest bezbronny, ale my i tak wiemy, że to nie byle kto. Książę, prawowity następca tronu? Na razie jednak przebywamy na Ziemi, która jest w świecie Zelaznego zaledwie cieniem – krajem równoległym, rozpiętym między Amberem i Dworcem Chaosu. Poruszanie się po krainie stworzonej przez bardzo twórczy umysł autora to czysta przyjemność, a poznawanie zasad rządzących Amberem okazuje się źródłem pełnej satysfakcji. Bo gdzieś tam dowiadujemy się, że królewskie rodzeństwo porozumiewa się poprzez tzw. atuty – karty tarota ze swoimi podobiznami – i że może szybko podróżować między wymiarami, a gdzie indziej dochodzą nas wieści, iż książęta za sobą nie przepadają i knują, podszczypują, nasyłają jedno na drugie, jak tylko się da. Przy tym są tak różni i intrygujący, a przede wszystkim nadludzcy, że znów – rozpracowywanie relacji między nimi daje sporą frajdę. Kroniki Amberu nośnikiem czystej przyjemności płynącej z literatury – nic dodać, nic ująć.

Miałem pisać o fabule, ale ta poprzez swą złożoność nie może zostać przedstawiona zwięźle. Podążamy bowiem za Corwinem ku temu, co na niego czeka: wielkiej sławie księcia Amberu lub klęsce przegranego pretendenta do tronu. Początkowo bohater musi prowadzić wewnętrzną grę i odbudować w pamięci to, co go otacza, co było i będzie. Udawać, że wszystko rozumie, a tak naprawdę błądzić we mgle. Jego podróż to wieczna wędrówka; powieść oparto na sprawnej konwencji drogi – bohater wciąż jest w ruchu, wciąż tuła się po światach, próbując odnaleźć idealne miejsce i odpowiedni czas. Trudno uczynić nieustanną podróż ciekawą, nawet jeśli mamy do dyspozycji środki literatury fantasy – Zelaznemu ta sztuka się jednak udała, bo jest on idealnym przewodnikiem, którego propozycje nie stają się oderwanymi strzępkami zdarzeń, pojedynczymi opowiadaniami, ale spójną całością; w kotłowaninie postaci i motywów tak rozległej, że czasem aż chaotycznej, za to sprawnie rozłożonej na kolejne powieści w cyklu.

Kroniki Amberu są epicką serią, w którą trzeba wejść całym sobą. Nie należy się poddawać po pierwszym tomie, jeśli uzna się go za zbyt banalny i schematyczny, bo na kartach książki obserwujemy ciągły rozwój autora i prowadzonych przez niego bohaterów. Trochę tu polityki, sporo twistów w fabule, intrygujących postaci oraz związków między nimi, ale też niezobowiązującej rozrywki, jaką dostarcza monumentalna fantastyczna historia. W dziele Zelaznego najlepiej wypada właśnie świat przedstawiony – pięknie wyobrażony i skłaniający do pięknych wyobrażeń – oraz reguły nim rządzące, a także główny bohater, który mimo bycia niepokonanym herosem i tytanem, miewa czasem kłopoty, a w jego upadki i małe porażki się wierzy, tak samo jak w emocjonalność i motywy działania. W ogóle bracia i siostry z Amberu mają dziwny dar przyciągania czytelnika, nawet jeśli ten gubi się w ich imionach i nie odróżnia jednego od drugiego – ważne, że chce odróżniać, bo nie od dziś wiadomo, że co złego w cudzej rodzinie, to zawsze nieziemsko ciekawi i intryguje.

A te gorsze elementy? Cóż, z pewnością nie wszystko was pochłonie. Następujących po sobie wątków jest multum i jeden wciąga w wir przygód, a drugi każe stać z boku. Świat Amberu i filozofia równoległych światów to na tyle niecodzienne pomysły, że mogą się wydać dziwaczne i trudne do przyjęcia. Akcja pędzi na złamanie karku, przez co brakuje czasu, by dany cień szczegółowiej poznać lub zżyć się z jakąś postacią. Połączenie urban fantasy z krainami czysto magicznymi, karabinów z manticorami, wyvernami, smokami czy jednorożcami to pomysł odważny i z pewnością nie każdy się na wieść o nim uśmiechnie, ale Zelaznemu można zaufać – on wszystko robi z typową dla siebie lekkością, bez nadęcia i wystawiania pomników. Stworzył wielką rzecz, która niekoniecznie swą wielkością epatuje; to się czuje, że przed nami wielka przygoda, wielkie batalie i wielkie dylematy (nie zawsze prawidłowo ugryzione, bo recenzenci narzekają np. na potraktowane po macoszemu walki dużych armii, streszczone w kilku zdaniach, gdzie liczą się głównie straty liczbowe, albo na opisy wędrowania między cieniami, zbyt fragmentaryczne i po prostu nużące), a to wszystko w prawdziwie magicznych, baśniowych światach.

Kroniki Amberu to prawdziwa przygoda. Taka, w której bierzemy udział, a nie tylko obserwujemy przebieg zdarzeń. Taka, która mami nas kolejnymi zagadkami, pytaniami bez odpowiedzi, tajemnicami, zabierając w coraz piękniejsze krainy. Łakniemy podobnych przygód i chcemy w nich uczestniczyć! Dodajmy do tego częste opisy malowniczych krain i krajobrazów, żywcem wyjętych ze sfery wyobraźni – barwnej, bajkowej, ale też opartej na bezwzględnych zasadach, i mamy twór, w którym każdy odnajdzie coś dla siebie. Jeśli jeszcze Zelaznego nie czytaliście, macie teraz świetną okazję, by nadrobić zaległości. Zbiorcze wydanie wreszcie doczekało się ładnej wizualnie okładki i godnej oprawy, która będzie dumnie łypać z biblioteczki. Bierzcie i sprawdzajcie! Jeśli po dwóch powieściach uznacie, że to nie dla was, to się nie zmuszajcie – ale może właśnie omijając krainę Amberu, tracicie coś wyjątkowego?

Podsumowanie:
Tytuł:
Kroniki Amberu (Tom I)
Autor: Roger Zelazny
Wydawca: Zysk i S-ka 2015 (premiera: 1970-1978)
Moja ocena: 7+/10

Powiązane posty

25 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] Przez cienie ku barwnym krainom… TOM I”

  1. Cieszę się, że Ci się spodobało :-) Jak przeczytasz następne pięć powieści to dopiero poczujesz prawdziwe zakręcenie :-)
    Tylko, na wszystkich bogów podziemnych światów, przestań nazywać czterdziestoletnie książki starymi… Książki się nie starzeją, przynajmniej te dobre. Bycie klasyką nie jest synonimem bycia starocią. Książki uznawane za klasyki są młode i pełne życia. Przecież wiesz :-D

    1. Secrus

      Przepraszam ;( Tu „stara” przyjąłem w kategorii „klasyczna”, „poczciwa”, a określenie było też motywowane tym, że autor już nic więcej nam nie napisze… Staroć to takie brzydkie słowo, ani mi przez myśl nie przeszło nazywać tak „Kroniki Amberu”! ;) To tak z sympatii, natomiast sam cykl tworzę dlatego właśnie, że odczytuję klasyczne, starsze (nie stare!) książki jako młode i pełne życia. Wiemy o tym obaj i nie tylko, bo pewnie też ludzie, którzy czytają nas, jak i tych klasycznych autorów :) (a „klasyczny” to też nie zawsze adekwatne słowo, bo już niesie skojarzenie z czymś dobrym, a mnie zdarzało się i recenzować starsze książki, które poziomem nie zachwycały. Zelazny się do tego grona nie zalicza).

      Wyczekuję już odświeżonego wydania Zysku, żeby się na nowo zakręcić ;) Aha, otrzymam błogosławieństwo na umieszczenie drugiego tomu również na „Zakurzonej półce”? Tak, dla zasady.

      1. Ależ ja rozumiem Twoją motywację, przy pozycjonowaniu książek na „Zakurzonej półce”. Trochę się zdziwiłem bo rozrzut czasowy zrobił Ci się duży ;-) Chodziło mi o słowo „stara” co potraktowałem jako lapsus. Wiem, że dla Ciebie niektóre z tych pozycji to faktycznie wymagają odkurzenia, co zresztą świetnie Ci wychodzi :-)
        No właśnie, z tą klasyką jest tak, że w zasadzie to powinno być coś wartościowego, przynajmniej ja też tak to odbieram. Coś mi się wydaje, że klasyczne nie do końca znaczy starsze (chociaż też), nie wiek ale wartość, tylko kto to ma oceniać?

        1. Secrus

          Klasyczne to starsze + coś więcej, ale już starsze niekoniecznie ma to coś, by mogłoby być nazywane klasycznym. Chyba pozostawimy to do oceny czytelników, a ci raczej nie opowiedzą się za czymś jednym głosem – jesteśmy zbyt różni :)

          Czasem odkurzam coś, co tego wcale nie potrzebuje, ale robię to, by cykl nie umarł śmiercią naturalną. Zżyłem się z nim, a ostatnio i tak już piszę ciut mniej…

  2. Dodałabym, że mamy okazję obserwować nie tylko małe porażki Corwina – mnie się jedna z jego porażek, dzięki sugestywnemu opisowi, śniła jako dziecku po nocach ;-). Trochę mi zawsze było szkoda, że niektórzy z rodzeństwa byli dość daleko na drugim planie i właściwie nie zawsze było można uchwycić ich specyfikę; dlatego w sumie w odróżnianiu najlepiej pomaga mi zawsze rozrysowane drzewo genealogiczne ;-).

    1. Secrus

      Chyba wiem, którą z porażek masz na myśli… i możliwe, że x lat temu też by mi się przyśniła ;)
      Ja jestem bardziej piśmienny niż graficzny, więc zamiast rozrysowywania drzewa geneaologicznego po prostu notuję. Tutaj też warto zaznaczyć stronę z początku książki, gdzie w krótkich akapitach, jeden po drugim, autor opisuje wygląd zewnętrzny rodzeństwa – dobrze jest do niej wracać. A że nie każdą postać przedstawiono tak, by od razu ją rozpoznawać… niestety, to by było chyba niemożliwe, choć Zelazny i tak całkiem nieźle wybrnął, zwłaszcza że książęca rodzina do małych nie należy ;)

  3. Lara Notsil

    Mam książkę i odetchnęłam z ulgą :D Także cieszy mnie, że młodej osobie książka przypadła do gustu.

    1. Secrus

      U Zelaznego w ogóle nie czuć bariery czasu, moim zdaniem taka rozrywka nie może się zestarzeć ;)

  4. Pamiętam, jak mi się podobało „Dziewięciu książąt Amberu” i „Karabiny Avalonu”, to było coś. Ale wolę po lekkim rozczarowaniu przy powrocie do lektur sprzed lat „Hobbitem” i „Czarnoksiężnikiem z Archipelagu” nie zdzierać kolejnych łusek z oczu bo to bolesny proces.

    1. Secrus

      W takim razie lepiej wrócić dopiero wtedy, gdy w pamięci pozostanie zupełna pustka albo gdy książka sama zacznie się usilnie domagać o powtórzenie ;) A jeśli wspomnienia są jeszcze dość żywe… lepiej ich nie niszczyć i po cichu pielęgnować.

  5. Kiedyś, zupełnym przypadkiem, wypożyczyłam z biblioteki publicznej i przeczytałam którąś z powieści Zelaznego, ale zupełnie nie mogę sobie przypomnieć którą ani o czym tak konkretnie była. Pamiętam, że wydała mi się dziwna, ale w sumie to i Pratchett przy pierwszym podejściu wydał mi się dziwny… Trochę czuję, że warto byłoby tego Zelaznego poczytać, tak dla rozszerzenia horyzontów, ale jakoś tak wciąż nie jestem do końca przekonana i chyba najpierw wezmę się za „Diunę” :)

    1. Secrus

      Ja też przed lekturą uważałem, że Zelaznego po prostu warto znać, a po pierwszym tomie mam w głowie świetną zabawę bez ciężaru klasyczności. Najgorsze to już zacząć, potem zazwyczaj nie sposób się oderwać ;) „Diuna” u mnie też czeka, oj czeka długo… tylko że często potrzeba impulsu, jak chociażby nowe wydanie i możliwość zrecenzowania go.

  6. Fanką fantastyki jestem, a jakoś nigdy do rąk książki Zelaznego mi nie wpadły. Nadarza się okazja, żeby sięgnąć po nowe wydanie „Kronik Amberu” :)

  7. Jeeeej, mam ten tom, udało mi się wygrać w konkursie :) I tak ładnie zerka na mnie z półki, też się już rewanżowałam zerkaniem na pierwsze strony. :)

    1. Secrus

      A z początkiem kwietnia ukazuje się drugi – i gdzie tu znaleźć czas, żeby te tomiska otworzyć na dobre i pochłonąć? :)

      1. A nie wiem. Ale – przynajmniej u mnie tak jest, że jak już się otworzy to grube tomisko i na dobre wsiąknie, to już potem samo się czyta.
        P.S. Zaznaczam, żeby mi adnotacje o nowych komentarzach przysyłało na maila i nie przysyła. Niepotrzebnie zakładałam konto na wordpressie, myślałam, że mi to ułatwi życie, myliłam się. Chyba.

        1. Zaptaszkowałaś, że chcesz powiadomienia? Jeżeli tak, to faktycznie dziwne.

  8. […] Pierwsze pięć powieści zwane były Kronikami Corwina (moją recenzję możecie znaleźć TUTAJ). Kto był już na wycieczce po Amberze, ten wie, jakie więzi łączą obu panów. Pozostałym […]

  9. Ciacho

    Natknąłem się na ostatnia recenzję na temat drugiego tomu, ale wolałem wrócić do recenzji pierwszego. Zelazny to klasyk, po którego z pewnością sięgnę, chociaż słyszałem, że ma bardzo dobre i bardzo złe momenty. Jednak zdeklarowany fan fantastyki (moi), nie mogę nie znać tego pana. Nie wiem jednak, czy zacznę od Kronik (chociaż te przeczytam na pewno), czy może od krótkiego Pana światła, który też jest – podobno – bardzo dobry. Ale myślę, że to jest kwestią czasu. :)

    1. Secrus

      Miewa wahania poziomu, to fakt, ale w ogólnym rozrachunku wypada świetnie i zdecydowanie należy go znać :) O „Panu światła” słyszałem same dobre rzeczy, więc pewnie dobrze zainicjuje przygodę z Zelaznym. Ostatnio – podczas rozmowy z drugim motorniczym Tramwaju nr 4 – dowiedziałem się o opowiadaniu „Wariant jednorożca”. To wg Gospodarza naszego blogu najlepsze opowiadanie fantasy w ogóle, od Zelaznego, rzecz jasna :) Może więc warto przyjrzeć się bliżej… ja sam to zrobię. A że sięgniesz po „Kroniki Amberu”, tego jestem pewien, w końcu, jak sam powiedziałeś, to musi być tylko kwestia czasu dla takiego wyjadacza fantastyki (no, z tym wyjadaczem to sobie sam dopisałem, ale chyba nie zaprzeczysz?) :D

      1. Ciacho

        O „Panu światła” to mi Shadow z Katedry mówił, że warto razem z „Kronikami”. I też podobno topowa rzecz z fantasy, którą trzeba koniecznie znać. Widzę, że jest to w księgarniach do kupienia, więc szarpnę we wrześniu albo październiku. :) O tym opowiadaniu zaś będę pamiętał.
        Tak, myślę, że to odpowiedni zwrot. Jakbyś się przyjrzał temu, co czytałem w tym roku, to na ogół będzie taki szablon: sf,fantasy,sf,fatasy, coś innego, sf,sf,fantasy,sf,coś innego…. :P Także fajnie, że z 10 książek tych „Kronik” zrobili 2, bo to znacznie wygodniejsze jest i motywuje do przeczytania szybszego. ;)

        1. Secrus

          Dobrze, że znajduje się jednak miejsce na to „coś innego”, i to zazwyczaj dobre „coś innego” ;) A „Kroniki…” oprócz tego są świetnie wydane, bo duży format, twarda oprawa i wreszcie grafiki na okładkach, które nie biją po oczach kiczem. Także nic, tylko brać i czytać, hurtem!

          1. Ciacho

            Jasne, że znajduje. To tak a propos „zmęczenia tematem”, o czym pisaliśmy. Trzeba takie różności wprowadzać, żeby się nie przejadło. Poza tym na jesień, zimę trochę więcej będzie thrillerów, kryminałów, horrorów, więc od fantastyki trochę odpocznę.
            Nie za bardzo podobała mi się okładka do drugiej części, ale to bez znania treści. Jak przeczytałem Twoją opinię to już się zreflektowałem. Dobrze, że teraz robią takie zbiorcze wydania (Władca pierścieni, Ziemiomorze), bo bierzesz do ręki jedną książkę i odkładasz na półkę też jedną, zamiast kilku. Chociaż przykład Eriksona dowodzi, że nawet jak książek jest w cholerę (19) to nawet jeśli połączysz je w całość (10) to i tak Ci wychodzą pustaki (nie cegły, bo to za małe na cegłę jest już) wielkości Biblii, które zajmują wiele miejsca na półce i nadwyrężają nadgarstek. :P Ale za to lektura świetna i wizualnie robi wrażenie. :)

            1. Secrus

              Kryminał i thrillery idealne na posępną jesień i mroźną zimę :)
              Okładkę drugiego tomu wielu porównywało do nowego wydania „Hobbita” od Iskier – cóż, jakieś podobieństwo jest. Też lubię te zbiorcze wydania, dobrze mieć coś zebranego razem i wyglądającego na półce godnie, jak monument. A na nadwyrężone nadgarstki mam sposób: zazwyczaj czytam przy swoim biurku, siedząc ;p Niestety im większe tomiszcza, tym trudniej o zachowanie bezbłędnej pracy redakcyjnej i bardzo często w połowie książki jakieś drobne błędy zaczynają się mnożyć (patrz: właśnie „Kroniki Amberu”). Niemniej wizualność wiele rekompensuje :)

              1. Ciacho

                Dokładnie. Trochę grozy i suspensu na jesienne wieczory.
                No racja, trochę 'Hobbita’ przypomina. Ale jest ok.
                Hehe, zawsze to jakiś sposób, tylko za długo w takiej pozycji nie wytrzymasz. Ale trzeba sobie radzić. :-)