Adrian (Secrus) Czytam uczniom 

[Czytam uczniom] Neverending story ze smokiem szczęścia

okładkaDziś ruszam z nowym, nieregularnym cyklem – [Czytam uczniom]. No dobrze, może jeszcze nie czytam, ale kiedyś będę. A jeśli nie będę, to uczę się, co czytać i jak odczytywać, przynajmniej teoretycznie. Wiąże się to z przedmiotem „literatura dla dzieci i młodzieży”, na który uczęszczam w ramach specjalności nauczycielskiej studiów filologicznych. Obecny semestr dotyczy zagadnień teoretycznych, które poruszamy na podstawie powieści Michaela Endego. Jeśli zdarzy się w moim życiu, że codziennie rano będę wstawał i dreptał do szkoły, jak x lat temu jako szkrab w dużych, okrągłych okularkach, tym razem jednak w marynarce, niebieskiej koszuli i krawacie oraz z dziennikiem pod ręką, to jako pan od polskiego dołożę 20150406_130012wszelkich starań, by zderzyć wychowanków z dobrą literaturą i przedstawić im ją tak, by kształciła – wyobraźnię, empatię i tzw. inteligencję czytelniczą – oraz dawała radość i oferowała rozrywkę. Siłą rzeczy więc muszę się z „literaturą czwartą”, jak nazywał ją Czesław Hernas, stykać: przypominając sobie niektóre tytuły, odczytując je na nowo przy użyciu percepcji dorosłego bądź odkrywając po raz pierwszy. Tak czy owak, gdy wchłonę cokolwiek dla młodszych odbiorców, opowiem o tym tutaj. Raz będą to wpisy recenzenckie, innym razem forma luźnych przemyśleń, co tydzień albo z trzymiesięczną przerwą – pełna dowolność. Ale chcę, byście wiedzieli, że czytam uczniom :)

Oglądaliście w dzieciństwie Niekończącą się opowieść? Mówią wam coś imiona Atreju, Bastian, Falkor (Fuchur), Artaks? A piosenka – kompozycja Giorgia Morodera, wykonywana przez Limahla Neverending story, pamiętacie ją? Piękne przeżycia, fantastyczne wspomnienia, obrazy i dźwięki, które zachowałem w czasach młodości. Film jednak kończył się w połow20150406_125907ie, przed tym, jak pierwotnie Bastian Baltazar Buks, chłopiec czytający książkę na szkolnym strychu, trafiał do Fantazjany, nadając Dziecięcej Cesarzowej nowe imię. Tak, Bastian i Atreju się spotkali, razem lecieli na Fuchurze, tj. smoku szczęścia, razem przeżywali przygody i odwiedzali dziesiątki fantazjańskich krain. Ale w założeniach autora to nie była książka dla młodzieży, choć osobiście cieszę się, że trafiła właśnie na taki grunt (mnogość odczytań i symbolika to jedno, ale wartości i przygoda, jaką niesie za sobą książka, powinny nasycać młode umysły). Adaptacja filmowa, daleko odbiegająca od wersji książkowej pod względem przekazu i warstwy artystycznej, nie spodobała się Endemu na tyle, że kazał wykreślić swoje nazwisko z czołówki filmu, a cała sprawa trafiła do sądu. Oryginalnie Atreju był chłopcem o cerze oliwkowozielonej i włosach niebiesko-czarnych, pochodzącym z Morza Traw, żyjącym wśród ludu myśliwych, którzy polowali na purpurowe bawoły. Bastian był tłuściutki, a podczas odwiedzin w Fantazjanie zmieniał się, zyskując fizyczne przymioty i stopniowo zapominając o realnym świecie. Prawdziwą cudowność krainy wyobraźni Bastian poznał dopiero po wydarzeniach z filmu – a była to piękna, niekończąca się przygoda.

20150406_125730Ale zostawmy różnice na gruncie książka-film, dziś będzie o słowie pisanym. Niekończąca się historia (w starszych wydaniach z „nie” pisanym rozdzielnie – żaden to błąd, po ’97 decyzją Rady Języka Polskiego możemy pisać już łącznie, wcześniej tylko rozdzielnie, ale nawet teraz zapis imiesłowów przymiotnikowych z partykułą „nie” jak 20 lat temu nie jest ganiony, byle robić to konsekwentnie) to gatunkowo opowieść fantastyczna z elementami baśni. Rozgrywa się w dwóch równoległych światach – realnym i wyobrażeniowym (sennym, fantastycznym, książkowym) – które symultanicznie współgrają w narracji, czego wyrazem jest różnokolorowa czcionka. Fantazjanę trawi powiększająca się nicość (przypominają się Kroniki Amberu…), ponieważ ludzie nie czytają, nie marzą, a dorastając, wypuszczają z rąk powab młodzieńczej wyobraźni. Dziecięca Cesarzowa umiera i trzeba ją ocalić. Gdy kogoś pochłania Nicość, ten zamienia się w kłamstwo w głowach ludzi – to samonapędzająca się maszyna. Fabuła z pewnością zaciekawi zarówno dorosłych, jak i ich pociechy, bo zdaje się nie dostosowywać do konkretnych odbiorców i na siłę ich zadowalać, lecz jest autentyczna i operuje dylematami, w których powagę wierzymy. O nich troszkę później.20150406_125822

Wspomniałem też, że powieść Endego sporo czerpie z baśni. Cóż, mamy baśniową krainę, baśniowe stwory i baśniową magię, która egzystuje na porządku dziennym, naturalnie budując świat opowieści. Każdy rozdział to właściwie osobna opowieść, co znakomicie wróży książce jako materiałowi dydaktycznemu dla szkół – dzieci mogą poznawać Niekończącą się historię stopniowo, przeskakując z jednej krainy w drugą, nie musząc mierzyć się od razu z obszerną całością. Rozdziały są krótkie i każdy z nich mówi o czymś innym, każdy mądrze i inspirująco. Ende to dla mnie mistrz pobudzania wyobraźni. Owszem, opisuje magiczne krainy, czyniąc to niebywale plastycznie i przy użyciu niemal malarskiej fantazji, ale jednocześnie pozostawia lukę niedopowiedzenia, tajemnicę, którą dziecko musi zapełnić samo. A na przyszłość, o czym jestem przekonany, bardziej niż obrazy Endego przetrwają właśnie te plansze naddane przez wyobraźnię czytelnika. Te, które nakreśli twórczy umysł dziecka, poruszony przez obrazowo-symboliczny język baśni, przez magiczne, głębokie przesłanie (lew, który budzi się do życia przy wschodzie słońca i umiera co noc, by przepiękny, pełen życia las mógł wyrastać na nowo; kobieta-kwiat, która kwitnie, przygotowując Bastiana do drogi, ale będzie musiała zwiędnąć, gdy ten ją opuści). Taką samą rolę spełniają barwni bohaterowie poboczni, których losy narrator zazwyczaj kończy słowami: Ale to już inna historia. Opowiem ją innym razem. Czytelnik ma świadomość wielkości Fantazjany, w której nieustannie przeplatają się życiowe ścieżki, z chwili na chwilę rodzi się i umiera coś fantastycznego, a i tak nigdy nie uda nam się tej biblioteki milionów historii poznać w całości. Pod tym kątem opowieść Michaela Endego spełnia zasadniczą funkcję baśni wskazaną przez Brunona Bettelheima – oferuje obszary wyobraźniowe, których dziecko nie odkryłoby samo, podsuwa materiał, w którym można rzeźbić.

20150406_125837Na studiach odbiera się historię Bastiana i Atreju jako garść narzędzi i motywów, jako pewien wzór, który w dziedzinie literatury dla dzieci i młodzieży można podpiąć do każdego tekstu źródłowego. Ale czytanie… tu już można zdziałać cuda. W tej trwającej wieki opowieści kryje się głęboka myśl filologiczna – o snuciu historii, o słowie mającym wpływ na rzeczywistość, o czytaniu formującym młodego człowieka i o bibliotece jako wielkim dobru. Oprócz tego to piękne umiłowanie czytelnictwa; odbiorca widzi, że Bastian zatapia się w swojej księdze i spędza z Atreju cały dzień, kreując przewspaniały wizerunek czytania. To atut nie do podważenia! Niekończąca się historia dzięki konstrukcji wypowiedzi proponuje labirynt obrazowych doznań, choć czasem mocno skomplikowany i poszatkowany, sprawiający trudności w doborze odbiorcy, bo skoro każdy może nim być, to kto może tak naprawdę, priorytetowo?

Niemniej książka ta to fantastyka pobudzająca do marzeń. Tyle tu przeróżnych stworów i krain, które często już nie wracają, że warto się nad nimi zatrzymać i za pomocą wyobraźni zachować je w pamięci. Tak jak uczyniłem to ja i jak uczynią moi uczniowie.20150406_125918

Pomiędzy akapitami tekstu możecie podziwiać wyjątkowe ilustracje Antoniego Boratyńskiego z wydania Naszej Księgarni (Warszawa 1986). Budzą niepokój, są mroczne i zastanawiające, a przy tym osobliwie ponure i działające na wyobraźnię.

Podsumowanie:
Tytuł:
Nie kończąca się historia
Autor: Michael Ende
Wydawca: Nasza Księgarnia 1986 (premiera: 1979)
Moja ocena: 8/10

Michael_Endes_Grab
A to grób Michaela Endego na Cmentarzu Leśnym w Monachium. Piękny, od razu czuć, co ten człowiek po sobie zostawił.

Powiązane posty

14 Thoughts to “[Czytam uczniom] Neverending story ze smokiem szczęścia”

  1. Aine

    O maszerowaniu z dziennikiem pod pachą myślę, że możesz zapomnieć – w większości szkół już są dzienniki elektroniczne! ;) Ale papierów do noszenia pewnie dalej będzie sporo :-D

    Piosenkę Limahla pamiętam i pamiętam też nadzieje, jakie rozbudził teledysk – jednak film im nie sprostał. Pożyczyłam później książkę z biblioteki i majaczy mi się, że podobała mi się zdecydowanie bardziej niż film, ale nie awansowała do tych ulubionych. Ciekawe jak teraz bym ją odebrała, skoro Ende nie pisał jej dla dzieci (a ja zdecydowanie nie byłam wtedy nawet młodzieżą ;) Jednak sięgnę raczej po Momo tego autora.

    1. Secrus

      Papierów do noszenia, wypełniania, kopiowania nigdy za wiele w polskiej szkole ;) Cóż, w mojej dawnej podstawówce, w której odbywałem praktyki pedagogiczne, wciąż jest bardzo tradycyjnie i niewiele wskazuje, by miałoby to w najbliższym czasie ulec zmianie. Natomiast nowe elektroniczne trendy tak czy siak opanują niebawem wszystko i jeśli będę nauczycielem, to chyba już tym nowocześniejszym, bez względu na placówkę :)

      Ja chyba poznałem film i piosenkę równolegle, nie pamiętam, co było pierwsze. Natomiast w kwestii tego, czy Ende pisał dla dzieci – sam mówił, że nie, ale fabuły ewidentnie sklecał dla młodszych ;) Tylko że pod nimi kryją się poważniejsze przekazy, a i sama forma bywa niekiedy mroczna i przerażająca. Ja po „Momo” już za chwileczkę sięgam i jestem barrdzo dobrej myśli, bo ponoć to świetna książka!

      1. Zawsze możesz trafić na taką szkołę jak moja, gdzie mamy jednocześnie elektroniczny i papierowy :D

        1. Secrus

          Możliwości wiele, ale ważne, by mieć uczniów, dla których będzie się chciało ten dziennik otwierać/włączać ;)

      2. Film znam, książkę czytałam już jako dorosła osoba. Ale nie zaiskrzyło. Owszem, czarodziejskie, baśniowe, głębokie. Ale i jakby – napuszone?
        Po Momo sięgnę i zobaczę, czy będzie podobnie.

        1. Secrus

          Może napuszone poprzez to, że faktycznie u Endego jest mnogość krain, stworzeń, sytuacji typowych dla baśni, które muszą coś za sobą nieść. Joseph Campbell pisał o pewnych wytycznych podobnych opowieści, a w „Niekończącej się historii” te wytyczne są jakby odhaczane – i to może się wydać pisaniem według wzoru, czymś napuszonym, bo aż „przebaśniowionym”? Ja natomiast to kupiłem i wyobraźnia Endego mnie ujęła, choć potrafię zrozumieć inne stanowiska (w moim środowisku znajomi popierają raczej Twoje zdanie).
          „Momo” już czeka i liczę na równie dobrą, a może nawet ciekawszą i głębszą przygodę.

  2. Naprawdę niesamowita książka. Mama mi ją czytała, kiedy byłam na tyle mała, że nie umiałam (płynnie) czytać. Pamiętam tę nicość, jak ją sobie wyobrażałam (sic!), ale teraz się nie boję, bo mi na studiach powiedzieli, że niebytu nie ma. Powiedzieli, udowodnili.

    1. Secrus

      Na studiach to są dorośli, a dorośli kłamią. Siedzą im w głowach te małe stworzonka, które pochłonął fantazjański niebyt. Tak łatwo uwierzyłaś ich argumentom? ;)

      1. To bezpieczniejsze niż strach przed niebytem, który może czaić się za rogiem.

  3. Wiedziałam, że jak zajrzę, jak przeczytam pierwszy akapit, to wpadnę totalnie i nie będę mogła się wygrzebać z zachwytu :D Najwspanialsze zdanie: „W tej trwającej wieki opowieści kryje się głęboka myśl filologiczna – o snuciu historii, o słowie mającym wpływ na rzeczywistość, o czytaniu formującym młodego człowieka i o bibliotece jako wielkim dobru.”
    Okropne jest to, że znam wyłącznie ekranizację, która faktycznie była dość kluczowym elementem mojego dzieciństwa… I teraz, przez Ciebie, żałuję, że nikt mi nigdy nie podsunął tej powieści, bo też chciałam rzeźbić, wypełniać opowieściowe luki… No nie! Zepsułeś mi teraz wspomnienia z dzieciństwa! :D

    1. Secrus

      Ach, dziękuję za miłe słowa!
      Mnie też w dzieciństwie nie podsunęli, a sam nie pomyślałem, żeby sięgnąć ;p Dopiero na studiach, gdy dwudziestka na karku i nie Fantazjany w głowie, kazali się zapoznać… Ale zapewniam, że jeśli zachowałaś w sobie troszkę z dziecięcej otwartości, to nie jest za późno – wiem z autopsji ;)

      1. To już teraz wszystko jasne i czas się zapoznać obowiązkowo :D

  4. Film jakoś mi nie podszedł, książka znacznie lepiej, choć też nie jestem jakimś wielkim fanem. Zdecydowanie jednak zasługuje na przypominanie i miejsce w kanonie. Choć chyba już jej nie ma, nie jestem pewien, bo przestałem uczyć już parę lat temu.

    1. Secrus

      Chyba nie ma, za moich czasów też nie było, bo w głowie świta mi najwyżej krótki fragment z podręcznika, ale zawsze można uczniom zaproponować – kanon kanonem, a indywidualna inicjatywa nauczyciela też jest ważna. Film w moim wypadku to przede wszystkim duży sentyment, więc będzie mi się podobał bez względu na wszystko :)