Adrian (Secrus) 

„Jezu, nigdy później nie miałem już takich przyjaciół jak wtedy, kiedy byłem dwunastolatkiem, a wy?” – 2. część wakacyjnych dumań Secrusa

pasek2

Jakie powinno być lato w wakacyjnych książkach, aby zapadało w pamięć? Oczywiście upalne i suche, z „żarem lejącym się z nieba”, z rozgrzanym powietrzem, słońcem niedającym wytchnienia, lepkimi ciałami i bezchmurnym niebem. Mało tego, aby wzmóc przekaz, powinno to być najgorętsze lato, najbardziej suche i męczące od wielu lat, w całym dzieciństwie lub historii w ogóle. Przecież wszyscy wiemy, że właśnie wtedy życie dostarcza nam najlepszych opowieści. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę kilka fragmentów:

Nie bojęNajważniejsza była pogoda. Słońce wściekle paliło miasto i zatokę, liście na drzewach pożółkły jak na początku jesieni, a ptaki wcale już prawie nie śpiewały, umęczone żarem lejącym się z nieba. – „Nie boję się”

Było to najbardziej suche i upalne lato od tysiąc dziewięćset siódmego roku – przynajmniej tak twierdziły gazety, a w ten piątek poprzedzający weekend Święta Pracy i początek nowego roku szkolnego, nawet nawłoć pospolita na polach i poboczach dróg wyglądała na wyschniętą i karłowatą. – „Ciało”

Teraz, pod koniec najbardziej suchego lata, jakie zachodnia część Maine widziała od czasów kryzysu, wciąż była szeroka. Z miejsca, gdzie staliśmy po stronie Castle Rock, rosnący na drugim brzegu las wyglądał jak inny świat. Sosny i świerki wydawały się niebieskawe w rozedrganym popołudniowym powietrzu. Szyny biegły pięćdziesiąt stóp nad wodą, podtrzymywane przez pajęczynę podpór i wsporników z nasmołowanego drewna. Woda była tak płytka, że patrząc w dół, można było dostrzec wierzch betonowych fundamentów wpuszczonych dziesięć stóp w głąb rzecznego koryta, na których opierał się wiadukt – „Ciało”

Bez względu na to, co mówi kalendarz, zawsze uważałem ostatni dzień szkoły za pierwszy dzień lata. Słońce powoli stawało się coraz gorętsze i dłużej wisiało na niebie, ziemia się zazieleniła, a niebo przejaśniło i teraz snuły się po nim tylko najlżejsze piórka obłoków. Upał skomlał o naszą uwagę jak pies, który wie, że nadchodzi jego wielki dzień; na boisku do baseballu przystrzyżono trawę i odnowiono wszystkie białe linie, a basen został odmalowany i napełniony wodą. – „Magiczne lata”

Do końca roku szkolnego pozostały dni liczone na palcach, czerwiec rozszalał się w upale i co dzień rano budziły nas przez otwarte okna głosy ptaków obwieszczające niepodzielne panowanie lata. – „Weiser Dawidek”

Lato zdawało się pęcznieć w rozgrzanym i drgającym powietrzu, kurz trzech miesięcy pokrywał szarą warstwą liście drzew i paproci, i żaden, najsłabszy nawet podmuch wiatru nie mącił lepkiej ciszy pomiędzy ziemią a bezchmurnym niebem, skąd cienką strugą dobiegało nas buczenie niewidocznego samolotu. – „Weiser Dawidek”Weiser okładka

Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo było gorąco, w wieku dziewięciu lat nie ma się wielkiego pojęcia o stopniach Celsjusza, ale wiedziałem, że to nie jest normalne. To przeklęte lato 1978 roku zapisało się w pamięci jako jedno z najgorętszych w całym stuleciu. Upał przenikał kamienie, kruszył ziemię, wypalał rośliny i zabijał zwierzęta, rozżarzał domy. Kiedy zrywałeś w ogrodzie pomidory, nie miały soku, a cukinie były drobne i twarde. Słońce odbierało ci oddech, siły, ochotę na zabawę, na cokolwiek. A nocą też można było wyzionąć ducha. – „Nie boję się”

Wszystkie te cytaty są piękne i ujmujące, ale czy nie łudząco podobne? Pisząc o lecie, autorzy bardzo często sięgają do mnogości zmysłów, jakimi możemy je odbierać. Ta synestezja mieści się właśnie w owej „lepkiej ciszy” Huellego albo „zupie rybnej” tegoż, stanowiącej swoisty zapach wakacji 1978 roku (gdzie indziej zapachem lata jest świeżo skoszona trawa). Słońce bywa personifikowane, bo przecież jest wściekłym katem odbierającym oddech i chęć do życia dorosłym. Z drugiej strony, daje radość i moc zabawy dzieciom. A rośliny? A charakterystyczne Kingowskie cykanie świerszczy, robaczki świętojańskie? To wszystko środki – typowe i uniwersalne – które czarują nasze myśli i kierują na tory (znowu te nieszczęsne!) rozumowania sprzed lat. Podczas szukania materiałów do tego tekstu trafiłem też na pewien wspaniały szczegół – wino z mniszka lekarskiego, pospolicie: mlecza lub dmuchawca. U nas to chyba rzadkość, ale Amerykanom, widać, kojarzy się ze smakiem lata. Sami zobaczcie, znów w Ciele:

W tym roku nikt nie zebrał obfitych plonów w ogródku i sterty słoików nadal stały na wystawach supermarketu Red & White, gromadząc kurz; nikt nie robił przetworów, może oprócz wina z mniszka.

I nie zwróciłbym na ten wątek uwagi, gdyby nie Ray Bradbury i jego Słoneczne wino, w oryginale: Dandelion wine, a więc właśnie wino z dmuchawców. Dobrze przyrządzone przybiera piękny, jaskrawopomarańczowy odcień (sami zobaczcie! http://klaudynahebda.pl/wino-mlecz-mniszek-lekarski/). Książka słoenczneto obecnie w Polsce biały kruk, Bradbury’ego się nie wydaje, zatem jedyny egzemplarz pochodzi z lat 60. I jeśli w ogóle pojawi się na aukcji internetowej bądź w antykwariacie, przybiera astronomiczne ceny. Czytałem gdzieś, że Robert McCammon, pisząc Magiczne lata, wzorował się właśnie na Słonecznym winie. Chciałem wypożyczyć, ale nigdzie w pobliżu nie mogłem jej dostać. Książka widmo. Z pomocą przyszedł jednak znajomy, który studiuje obecnie w Warszawie – zdobył egzemplarz z uczelnianej biblioteki i gdy tylko przyjedzie do Częstochowy (jeszcze w sierpniu, już niebawem), dostanę swój wymarzony egzemplarz i z niesłabnącą ciekawością zanurzę się w lekturze. Mam przeczucie, że to będzie jedno z piękniejszych letnich dzieł, książek-wspomnień, poetyckich podróży do szczęśliwej krainy dzieciństwa. Mam dla Was dwa krótkie fragmenty: jeden w oryginale, drugi w przekładzie:

Hold summer in your hand, pour summer in a glass, a tiny glass of course, the smallest tingling sip for children; change the season in your veins by raising glass to lip and tilting summer In.

Przychodzi dzień, kiedy wszędzie naokoło słyszysz spadające z drzew jabłka. Najpierw spadnie jedno tu, jedno tam, potem trzy, potem cztery, a potem dziewięć i dwadzieścia, aż wreszcie zaczynają spadać jak deszcz, uderzają jak kopyta końskie o miękką ciemniejącą trawę i pozostajesz ostatnim jabłkiem na drzewie i czekasz, aż wiatr uwolni Cię powoli z twego podniebnego wiązadła i rzuci hen w dół! A nim uderzysz o trawę, zapomnisz, że kiedykolwiek istniało drzewo albo jabłka, albo lato czy trawa tam w dole.

Temat felietonu rozlazł mi się i przybrał oryginalny kształt – nie myślcie, że się tego nie spodziewałem. Ja w połączeniu z wakacyjno-książkowo-filmowym tematem po prostu musiałem wyrzeźbić coś takiego: chaotycznego, ale od serca. Trzeba powoli kończyć, a tyle cytatów jeszcze pozostało, tyle myśli nieopisanych i założeń, które miałem zrealizować w tym tekście. Ten akapit piszę w przerwie między rozdziałami Serc Atlantydów Stephena Kinga – kolejnej lektury wpisującej się w mój tegoroczny wakacyjny czytelniczy nurt. Już udało mi się wyłowić słowną perełkę, tym razem o najszczęśliwszych minutach dzieciństwa – uświadomieniu sobie pierwszego dnia wakacji:

Bobby popędził po schodach, wciąż nie mogąc się nadziwić, jakie ostre i wyraźne jest wszystko dookoła: blask słońca sączący się przez okno na klace schodowej, biedronka wędrująca wokół otworu butelki na mleko przed drzwiami mieszkania Proskych, a przede wszystkim cudowne brzęczenie w uszach, coś jakby radosny śpiew dnia – pierwszego dnia wakacji.serca

To z kolei przypomina mi jedno zdanie z Magicznych lat:

Wiedziałem tylko, że letnie dni są długie i leniwe, a kiedy słońce wreszcie ustępuje z nieba, śpiewają cykady i wirują w tańcu robaczki świętojańskie; nie trzeba robić lekcji i jest naprawdę cudownie!

 I nieco dłuższy fragment, który swego czasu mnie ujął:

Z korytarza dobiegł szmer i tupot nóg, potem śmiech i okrzyki czystej, pieniącej się radości. Jakaś nauczycielka zdecydowała się wypuścić klasę trochę wcześniej. Wszystko się we mnie zatrzęsło na myśl o tej krzyczącej niesprawiedliwości. Ale pani Neville, która nosiła aparat słuchowy i farbowała włosy na pomarańczowo, chociaż miała co najmniej sześćdziesiąt lat, mówiła dalej, jak gdyby za drzwiami wcale nie było słychać odgłosów ucieczki. Nagle uświadomiłem sobie, że ona nie chce nas wypuścić. Pragnęła nas zatrzymać najdłużej, jak to było możliwe; nie z czystej belferskiej przekory, ale być może dlatego, że w domu nikt na nią nie czekał, a lato spędzone w samotności nie jest latem.

A zatem życzę lata spędzonego w gronie najbliższych, z przyjaciółmi – takimi, jakich mieliśmy jako dzieci. A jeśli nie, to niech chociaż upalne dni umilają nam książki, niech zabijają samotne wieczory. I może jednak skuszę się na małą listę lektur, które chciałbym Wam polecić, aby tę resztkę wakacji sobie czymś osłodzić. Kryminały też będą dobre, ale warto przełamać je odrobiną magii. Sporo książek nie zostało wspomnianych z prostych przyczyn – wiele wciąż przede mną, ale kilka świetnych tytułów już czeka na swoją kolej (To, Książę przypływów, Słoneczne wino…) A jeśli gdzieś znajdziecie opisy gorącego lata, które pominąłem – przysyłajcie hurtem, wszystkie przeczytam i pozachwycam się.

TOP letnio-wakacyjnych książek, które musicie przeczytać, bo po co mieć jedno lato, skoro można przeżywać ich kilka, jedno po drugim:

  • Robert McCammon – Magiczne lata
  • Stephen King – Cztery pory roku
  • Paweł Huelle – Weiser Dawidek
  • Niccolò Ammaniti – Nie boję się
  • Alain-Fournier – Mój przyjaciel Meaulnes
  • Harper Lee – Zabić drozda
  • Stephen King – Serca Atlantydów
  • Ray Bradbury – Słoneczne wino (bierzcie w ciemno!)
  • Neil Gaiman – Ocean na końcu drogi
  • William Golding – Władca much

Jeśli myśleliście, że to już koniec, to byliście w błędzie! Owładnęła mną moc odniesień, więc przekazuję Wam mojego faworyta, pióra Kinga, w temacie pięknie uchwyconej nostalgii za dzieciństwem. Cytat nieustannie mnie rozczulający. Jeśli wydałbym kiedyś własną książkę, na pewno miałaby w sobie przynajmniej kilka podobnych tym zdań:

W długie szkarłatne wieczory, kiedy rock and roll nadawany przez WALM mieszał się z transmisją meczu baseballowego, czas przestawał istnieć. Myślę, że wszystkie lata były rokiem sześćdziesiątym, że to lato trwało kilka lat, magicznie nietknięte w pajęczynie dźwięków: słodkiego cykania świerszczy, Cztery poryprzypominającego odgłos tasowanych kart, trzasku szprych roweru jakiegoś chłopca jadącego do domu na spóźnioną kolację, złożoną z kanapek i mrożonej herbaty, matowy teksaski głos Buddy’ego Knoxa śpiewającego: „Chodź ze mną na przyjęcie, a będę cię kochał, kochał…” oraz głos komentatora sportowego stapiający się z piosenką i zapachem świeżo skoszonej trawy.

I moje skromne próby, pochodzące z pewnego opowiadania napisanego kilka lat temu, o tytule… Superbohater :)

Było prawie czterdzieści stopni gorąca, ściany wokół nas tak się nagrzały, że chwilowy kontakt z nimi oznaczał piekące oparzenie. Po raz pierwszy w tamte wakacje pomyślałem, że oddycham świeżym powietrzem, czuję w pobliżu obecność przyjaciela i wiem, że jeden z nęcących obiadowych zapachów dolatujących z uchylonych lufcików na placyk jest sprawką mojej mamy, wypełnia całą kuchnię.

Pamiętam zadziwiająco wiele z tamtych lat, wciąż czuję na ciele promienie wakacyjnego słońca, rozlewające po plecach falę łaskoczącego ciepła. To było naprawdę upalne lato. Czas jakby stanął na dwa miesiące w miejscu i mrugnął do nas jednym okiem, mówiąc: „wybiegajcie się za resztę życia, potem nie będzie kiedy”. Chcieliśmy posłuchać, bo z jakiegoś powodu wiedzieliśmy, że już za chwilę staruszek ruszy z kopyta i zacznie uciekać, każąc dorastającym chłopcom wybierać między bardziej krętymi dróżkami.

Następny dzień przyniósł poranne znużenie. Termometr pokazywał około czterdziestu stopni, a dochodziła dopiero dziewiąta. Wredne słońce chciało wedrzeć się do mieszkań i usmażyć wszystko, co się ruszało, prażyć tak długo, by oszołomić zmysły. Nie chciałem wychodzić z chłodnego pokoju, miałem krzyknąć do Piotrka przez okno, by nie czekał na mnie i nie rysował kredą krat na betonie. Ale przecież były wakacje. Wtedy jeszcze traktowałem je jako coś normalnego, co mi się należało z urzędu. Nie miałem jeszcze pojęcia, że już za chwilę przestaniemy myśleć o rysowaniu kredą po ścianach czy chodniku i coraz częściej zaczniemy zostawiać piłki w swoich pokojach. Może zbyt często?

Trzymajcie się, cudownego sierpnia!

Powiązane posty

16 Thoughts to “„Jezu, nigdy później nie miałem już takich przyjaciół jak wtedy, kiedy byłem dwunastolatkiem, a wy?” – 2. część wakacyjnych dumań Secrusa”

  1. No to teraz podpadnę na całego, Secrus da mi dożywotniego bana XD
    Nienawidzę opisów. Obojętnie jak nie byłyby piękne, malownicze, to ich nie trawię. Co innego w fantasy, tam jak mi coś opisują, czego nie ma u nas, to mogę czytać godzinami :) Jednak nudzę się cholernie, jak autor opisuje mi jaki to piękny zachód słońca właśnie widzi, albo jak idzie przez las… nie muszę czytać piętnastu zdań o pomarańczowym księżycu, wdziałam go pierdylion razy na własne oczy (bo przecież nie na cudze), wiem, że wygląda wtedy zabójczo pięknie i jakoś nie rajcuje mnie czytanie o tym. Dlaczego o tym piszę? Pewnie myślisz: nie dość, ze dziwna, bo nie lubi opisów, to jeszcze pisze nie na temat. A no właśnie, że na temat! Tak sobie (przez Ciebie) zaczęłam myśleć o książkach, które przypadły mi do gustu i których jest lato. I wiesz co? NIE WIEM! Nie wiem, w której książce było lato. Przy zimie będzie lepiej, bo kojarzę, ze ludzie ubierali się w szaliki i czapki, a tak? Nie przyswajam w ogóle pór roku w książkach. Nie pamiętam czy to była wiosna czy jesień, a może lato? Nie pamiętam gdzie liście były mocno zielone, gdzie pożółkłe, albo gdzie jasna zieleń pomalowała krajobraz. Także Ty mnie banuj, ja strzelam focha, bo właśnie mi wytknąłeś, że niedokładnie czytam książki. KOSZMAR!
    XD

    1. Secrus

      Zabiję i poćwiartuję! ;)
      Ja za kilometrowymi opisami też nie przepadam, za takimi, co to mi opisują jedno miejsce z każdej strony i w każdym szczególe. Ale te podane przeze mnie we wpisie unikają właśnie tej sztampy, by opisywać tylko to, co się widzi. Idą dalej, porównując coś do czegoś, w przestrzeni opisu przywołując jakieś zdarzenia. Dużo bardziej od opisu zachodzącego słońca wolę opis tego, co towarzyszyło temu procesowi, co wypłynęło z jego wyjątkowości. I muszę jeszcze dodać, że u mnie takie umiłowanie ładnych opisów wiąże się przeważnie z latem, piękna polska jesień na kartach powieści już mnie tak nie zachwyci, zima może mi wszystko wokół skuć lodem i ja poczuję ten klimat, ale sobie tego opisu na boczku nie zapiszę :) Co do odbierania pór roku w książkach – często też mi to umyka, chyba że dana pora jest bardzo wyeksponowana, tak jak w przytoczonych tytułach („Magiczne lata” są podzielone na cztery części, właśnie wyznaczone porami roku, w „Ciele” i „Nie boję się” mamy do czynienia z najgorętszymi dniami, jakie możemy sobie wyobrazić, i autorzy kilka razy Ci o tym przypominają).
      A z tymi pożółkłymi liśćmi, zielenią malującą krajobraz – kurczę, widzę potencjał. Może porzucić czytanie opisów i zająć się taśmowym ich sporządzaniem? :D
      Ale te miłe słówka i tak niczego nie zmienią. Banuję, już, teraz, braku wrażliwości na piękno bladożółtego słońca rozlewającego po rozłożystych koronach jabłoni pstre promyczki jaskrawopomarańczowych refleksów niczym małe zajączki na ścianach nie zniosę! :]

      1. Jest mi tak gorąco, że nawet nie mam siły płakać z rozpaczy :)

  2. Za to u nas chyba wino chabrowe jest dość popularne (tytułów je przywołujących nie przytoczę, więc pozostanę gołosłowna, ale jestem pewna, że się gdzieś na nie natknęłam, i to nie raz).

    Dorzucę jeszcze jedną książkę do listy — „Lato” Jansson :). Spełnia wszystkie założenia, a dodatkowo pojawia się kolejna obok Lee pisarka :).

    1. Secrus

      Degustowałaś? :) Pewnie masz rację, mnie też się wydaje, że kilka razy ktoś mi o nim wspominał – najpewniej na ekranie bądź w książce.

      „Lata” nie znam, panią Jansson i owszem, ale skoro polecasz, to postaram się odłożyć na następne lato. A tę listę zapewne można by było z niewielkim wysiłkiem rozszerzać nieustannie :)

      1. Degustowałam, a nawet robiłam ;). Podejrzewam, że przygoda równa tej mleczowej :).

        Koniecznie, koniecznie, polecam z zupełnie czystym sumieniem — można też czytać jesienią (bo melancholia), zimą (bo tęskno za latem) albo wiosną (czekając na lato). A samą listę — jasne, że można, w tym jej urok. Wynotowałam z niej sobie Bradbury’ego na zaś, jeśli gdzieś znajdę.

        1. Secrus

          Chyba będę musiał spróbować, a największym dylematem będzie: od którego specjału zacząć :)

          Do Jansson czuję się odpowiednio zachęcony – taka argumentacja nie wymaga zastanowienia ;) Z dostępnością Bradbury’ego może być trudno, ale trzymam kciuki. W końcu to, na co czeka się najdłużej, często smakuje najlepiej.

  3. Ja bm dołożył do listy „Lato leśnych ludzi” Marii Rodziewiczówny i nieco nowszy „Upał” Marcina Ciszewskiego

    1. Secrus

      Już same tytuły kierują myśli na konkretny klimat. Dzięki, będę o nich pamiętał ;)

  4. ja wprawdzie offtopowo, ale jeżeli masz ochotę, to zapraszam do udziału w blogowej zabawie ze światem Rowling w tle
    http://www.anianotuje.pl/2015/08/harry-potter-characters-book-tag.html

  5. Jak dla mnie świetne. Zwłaszcza King, on tak pisze, ma tę moc. Na wakacje nadaje się idealnie. Ale te top będę musiał nadrobić bo znam tylko:

    Stephen King – Cztery pory roku
    Stephen King – Serca Atlantydów
    Neil Gaiman – Ocean na końcu drogi
    William Golding – Władca much

    1. Secrus

      To i tak nieźle. Książek jest tyle, że jeśli ktoś wymieni dowolne 10, a ja czytałem z nich 40%, to jestem całkiem zadowolony ;) Najbardziej polecam Huellego i McCammona, no i Harper Lee wypada znać.

  6. Aż się prosi dodać tutaj Schulza z jego początkiem „Sierpnia” (zostawieni na pastwę „białych od żaru i oszołamiających dni letnich”), ale domyślam się, że mógł Ci się albo przejeść (z racji studiów), albo zwyczajnie, nie podobać.
    Twoje Top10 tylko potwierdza, jak nie lubię lata ;-) Sześć tytułów do zapisania.

    Dzięki Twoim wpisom przypomniałam sobie, jak lubiłam kiedyś lato. Jak to było biegać całe dnie po działkach, wspinać się po drzewach (łobuz byłam), wchodzić w miejsca niedozwolone, zapominać o całym świecie, gdy nagle zastawał mnie zmierzch. I to jak pierwszy raz zobaczyłam film „Stand by me” (w oryginale, stąd nie umiem pisać o polskim tytule, jakoś nie pasuje mi). I wiele wiele innych dziwnych spraw i wydarzeń z wakacji okresu dorastania. Miłe, nagle stwierdzić, jaki to był magiczny czas :-) dzięki czemu może jakoś wytrwam kolejny tydzień upałów upajając się letnimi wspomnieniami i lekturami.

    1. Secrus

      Schulz! Oczywiście że tak. Uwielbiam jeszcze z czasów liceum, na studiach nie miał okazji się przejeść, lecz to mu raczej nie grozi. Ale chyba jedyny powód, dla którego o nim zapomniałem i te piękne opisy – choćby z całego „Sierpnia”, ale nie tylko – nie pojawiły się we wpisie, to czas, kiedy Schulza czytałem. W liceum jeszcze się nie myślało o lecie i wakacjach jako o czymś, co w swojej właściwej formie przeminęło (wciąż to czasy niedalekie, a jednak zdają się bardzo dawne…) i przez to mniej zapadały w pamięć takie językowe smaczki. Za bardzo skupiłem się na ostatnich lekturach i przemknęły mi przed nosem oczywiste przykłady :)
      W tej topce nie wszystko tak do końca związane jest z latem, ale warto, by latem było czytane.

      Czytać o takich wyjątkowych skojarzeniach, obudzonych pod wpływem tego tekstu, jest dla mnie największą nagrodą ;) Pewnie nasze aktywności okresu dzieciństwa częściowo się różniły, ale wszystkie miały tę samą, magiczną moc, uświadamianą dopiero w dorosłym życiu, kiedy można już tylko wspominać, albo wcale – zapominaną na lata. Ja karmię się taką wakacyjną, nostalgiczną atmosferą już jakiś czas, a w walce z ostatnimi i zbliżającymi się upałami nie zamierzać przestawać. Lektur, filmów i wspomnień nie zabraknie :)

  7. MagdaMara

    A mnie w te wakacje zachwyciła książka „Cudowne dzieci ” Roya Jacobsena chociaż trudno byłoby ją sklasyfikować jako lekką, wakacyjną lekturę. Jak na skandynawską prozę przystało jest uboga w szczegółowe opisy ale nastrój poszczególnych pór roku, zmian zachodzący w życiu bohaterów jest nakreślony poprzez trafne obserwacje. Przytoczę na zachętę fragmenty np. tak bohater (nastoletni chłopak) rozpoczyna swoje wakacje: „…wpełzełem do przedsionka, gdzie było dwieście dziewiętnaście stopni ciepła i potworny smród, jak się okazało, starych tenisówek, które Hans wyłowił laską, po czym zrzucił do parowu. Dało się jednak podnieść ściany przedsionka i materiał z tyłu namiotu, żeby łagodna letnia bryza powiała ożywczo przez tę rozgrzaną szklarnie. W środku były śpiwory i materace dmuchane, leżak, cztery chybotliwe krzesła kempingowe i równie chybotliwy stolik, a także słynne brezentowe wiadro.” Kiedy wakacje się kończą pisze tak: „Prom miał odpłynąć. Nasz prom. Setki razy widzieliśmy odbijanie od brzegu, mieliśmy swoje wyobrażenia. Jechać do domu z takiej wyspy jak ta to zupełnie tak, jakby wynosić pianino ze skazanego na śmierć domu.”
    Pozdrawiam

    1. Secrus

      Przyznam, że do tej pory nie słyszałem o prozie Roya Jacobsena, a książka, którą przytoczyłaś… to chyba coś fantastycznego dla mnie. Bardzo lubię takie narracje, do tego przytoczone cytaty naprawdę na mnie działają (język!). Zapisuję „Cudowne dzieci” na listę książek do koniecznego przeczytania i jednocześnie dziękuję za dołożenie swojej cegiełki do tematu.