Adrian (Secrus) Książka 

„Ciemno, prawie noc” – wałbrzyski horror…

„Na tym świecie ciągle istnieje dobro i warto o nie walczyć. O tym jest ta książka” – czytamy w wypowiedzi autorki Joanny Bator na tylnej okładce Ciemno, prawie noc. I faktycznie, powieść traktuje o walce, ale bardziej z czymś niż o coś: ze złem (rozprzestrzenionym w postaci powieściowych „kotojadów”), okrutnym ułożeniem świata i ludzkim bestialstwem wyrosłym z głupoty, zboczenia, słabości, która powoduje poddawanie się najgorszym instynktom. Bo trudno odnaleźć tu walkę o dobro, skoro dobra po prostu nie widać, nie ma go.

To, czym jesteśmy karmieni od pierwszych stron, to ohydny wór z popłuczynami po człowieczej moralności, kumulacja najgorszych przeżyć żerujących na ludzkich życiorysach, w ciemnych zakamarkach, gdzie żadne wsparcie nie ma wstępu, i ponure koszmary, z którymi czasem nie radzi sobie imaginacyjna siła wyobraźni. Spalone koty w schronisku, lalki Barbie spieczone w piekarniku, zabobonna sprzedaż kości papieża, fałszywi prorocy manipulujący tłumem, naturalistycznie opisywane przypadki pedofilii, morderstwa na rodzicach pijakach, dzieci ubabrane krwią, biegnące przez noc na posterunek, kazirodztwo, samobójstwa, żołnierze gwałcący dziewczynkę w lesie, psychicznie chora matka molestująca córkę… dość wam? To nie pojedyncze przypadki, tutaj panuje wszechobecna patologia, gdzie każdy bohater już dawno powinien powłóczyć nogami w sennym pochodzie, przywalony ciężkimi traumami z dzieciństwa. Ta przesada sprawiła, że dawno żadna książka tak mną nie wstrząsnęła – dzisiaj, gdy w popołudniowym wydaniu wiadomości przy obiedzie słyszymy podobne historie, wrażliwość siłą rzeczy się zaciera, ale pod wpływem słów Bator zdarzyło mi się w pewnym momencie przerwać na chwilę czytanie; pewna okrutna scena naprawdę potrafiła człowieka skopać.

Ciemno, prawie noc to godny reprezentant literatury powrotu. Tutaj nakładają się na siebie dwie drogi: wspomnieniowa, do domu pamiętanego z dzieciństwa, i faktyczna, realizowana przez wizytę Alicji Tabor w rodzinnym mieście – Wałbrzychu – po piętnastoletniej nieobecności. Jako znana dziennikarka poczytnej gazety kobieta przyjeżdża do domu obciążonego smutną przeszłością, by zrealizować reportaż o zaginięciu trójki wałbrzyskich dzieci. Od razu widać, że Alicja to reporterka od spraw beznadziejnych. To czuć, że bierze na siebie smutne historie, bo z jakiegoś powodu się z nimi łączy. Obraz teraźniejszości i przymglone retrospekcje to pierwsze, co dostrzegamy w tej historii. Ja lubię smutne opowieści, silnie w nich uczestniczę, ale tu depresja goni depresję. Świat taki jest, tylko że miewa też światło. Cóż, tutaj nie miewa.

Od pierwszych scen zwala się na nas ciężar świata, do którego wraca narratorka. Brud, smród, ubóstwo. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia wizerunek nizin społecznych – słuchamy niegramatycznych, pozbawionych interpunkcji (a czasem też przerw między wyrazami) tyrad napotykanych osób. Ponieważ zaś dziennikarka nieoficjalnie przyjmuje rolę detektywa amatora, a Joanna Bator stwarza sobie możliwość nakreślenia pastiszu intrygi kryminalnej, sporo tu dialogów z wałbrzyską ludnością, świadkami bądź rodziną zaginionych, i rozmowy te budują obraz małej, zacofanej, podległej zabobonowi i przebiegłym demagogom społeczności. Taki wybór pozwala autorce opracować oryginalny język nizin, bawić się słownictwem, tworzyć charakterystyczne dla jej pisarstwa neologizmy. Jednych to zadowoli, innych odrzuci, ale armia przeróżnych idiolektów brzmi chwilami aż nazbyt barwnie, jest skrajnie przerysowana, niemal parodystyczna. Obnaża głupotę ludzkich schematów, które kryją się pod wykreowanymi postaciami, ośmiesza żałosne przesądy i gusła, religijny fanatyzm i nietolerancję, ale chwilami ma się wrażenie, że jest tego za dużo, że autorka powinna zwolnić. Z drugiej strony: te fragmenty kipią życiem, aż czyta się je szybciej, mocniej, akcentuje twardo i przez zęby – taki odruch. Choć na przykład trzy rozdziały będące wyimkiem z hejterskiego, lokalnego forum odwiedzanego przez półinteligentów-desperatów to robota literacko dobra, ale zbędna – większość czytelników zorientuje się, że to bełkot, który można pominąć, przechodząc do ostatniej strony rozdziału, gdzie zazwyczaj pojawia się nowy trop dający początek cennemu wątkowi.

Niezaprzeczalnym atutem powieści jest sposób, w jaki Joanna Bator prowadzi narrację i szpikuje ją nowymi zdarzeniami – robi to z lekkością mimo trudnych tematów, przez co Ciemno, prawie noc czyta się fenomenalnie: płynnie, ale też z wrażeniem, że to coś więcej niż tylko kolejna realizacja prozy gatunkowej. Wątków pobocznych jest sporo, one zapełniają tę wałbrzyską ponurość. Wśród nich wiele nieszablonowych, nietuzinkowych postaci, istny cyrk osobliwości (transseksualna bibliotekarka, nawiedzone kociary, niemowa, który coś wie, czy internetowy stalker prześladujący bohaterkę), często jednak wyeksploatowany już w wielu fabułach, więc efekt zdumienia bywa mniejszy. Poza tym zauważyłem, że powieść Bator jest mocno nastawiona wstecz – historyzm przenika przez treść, gdzieś pobrzmiewa widmo wojny, a echa przeszłości przywołują choćby postać ojca Alicji Tabor, który szukał skarbu ukrytego w podziemiach Zamku Książ. Ta lokalność – umieszczona akurat w Wałbrzychu, miejscu jawiącym mi się, trochę też pod wpływem ostatniej lektury Panny Nikt Tomka Tryzny, jako siedlisko zła – prowadzi do elementów realizmu magicznego, wynikłego z minionych czasów odrysowanych w opowieściach bujną wyobraźnią dziecka, które pamięta, odżywa w ciele dorosłej kobiety.

Dzieło zdobywczyni Nagrody Nike jest naprawdę obszerne, co uświadomiłem sobie, układając w głowie wątki i godne przywołania fragmenty, na które zabrakło w tej recenzji miejsca (mógłbym pisać wiele o wspomnieniu przedwcześnie zmarłej siostry bohaterki, jednej z ważniejszych, choć obecnych tylko w retrospekcjach postaci w książce). Domyślam się, że autorka wykonała tytaniczną pracę, by to wszystko ze sobą powiązać, by wczuć się w postaci i stworzyć TAKI świat. Dlaczego więc ocena nie jest wyższa? Długo wahałem się nad jej zmianą, ale uświadomiłem sobie, że gdy próbuję zdefiniować Ciemno, prawie noc jednym słowem, jest to Przesada, a ja przesady nie lubię. Przesada w języku, przesada w wylewaniu najgorszych pomyj na swoich bohaterów, zabijanie ich wewnętrznie i tworzenie traum, których spiętrzenie w jednym miejscu i w jednej powieści budzi puste zdumienie, wreszcie przesada w niektórych rozwiązaniach fabuły – krwawe żniwo dziejów skojarzyło mi się nawet z makabryczną odmianą telenoweli, bo tak niewiarygodnym zbiegiem okoliczności uraczyła czytelników w pewnym rozdziale autorka.

Ale jednak, mimo mankamentów, tę powieść trzeba znać, bo to już nie tylko książka, a przeżycie. Wzorcowa narracja, niezapomniana atmosfera, historia wciągająca w wir zdarzeń i wypluwająca odbiorcę – tak, wypluwająca! – dopiero na ostatniej stronie. I zakończenie, które mogłoby być lepsze, ale ostatecznie zamyka wałbrzyski horror całkiem przyzwoicie. Ten tytuł mówi wszystko – przerażająca wędrówka Alicji Tabor ma tę osobliwą moc, kiedy obserwując rzeczywistość wokół, zauważamy, że subtelna ciemność zaraz przeistoczy się w zabójczy mrok, z którego nie ma wyjścia. Gdy odkrywamy coś ważnego, a jest już Ciemno, prawie noc.

Podsumowanie:
Tytuł:
Ciemno, prawie noc
Autor: Joanna Bator
Wydawca: W.A.B 2012
Moja ocena: 7++/10

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl

bookmaster-logo2

Powiązane posty

11 Thoughts to “„Ciemno, prawie noc” – wałbrzyski horror…”

  1. Ciacho

    Nie słyszałem o tej książce, ale recenzja konkretna, Secrus. Bardzo zachęcająca. Odznaczę ją sobie jako tą, którą trzeba przeczytać. :)

    1. Secrus

      Dzięki :) Książka warta uwagi, nie na darmo została nagrodzona, choć ostateczna ocena bardzo zależy od tego, jak się do niej podejdzie… Historia na pewno wchłania i trzyma za kark do ostatnich stron.

      1. Ciacho

        Ale widzę, że ogólnie dobrze się przyjęła, bo i opinie, i oceny ma dobre.

  2. Bator jest jedną z niewielu współczesnych pisarek polskich, których książki publikuje się w Niemczech. Wielkiego sukcesu komercyjnego nie ma, ale krytycy są bardzo „za”. Sama jeszcze nie czytałam, ale Bator mruga do mnie ze sterty biurkowych książek (biurkowe to te, które trzeba przeczytać najprędzej) żółtą okładką (masz jakieś inne wydanie!).

    1. Adrian

      Bo ja mam trzecie, w twardej oprawie ;) To miło wiedzieć, że taka polska proza jest doceniana np. w Niemczech, nawet jeśli nie rozchodzi się jak świeże bułeczki i nie szturmuje półek z bestsellerami. Jeśli Bator mruga, to trzeba się zebrać i przeczytać, książka nie powinna zawieść!

  3. […] Tramwaj Nr 4 o „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator: TUTAJ […]

  4. Uwielbiam tę książkę. Według mnie nie ma w niej przesady, jest taka wałbrzyska, taka jak to miasto i jej mieszkańcy. To jedna z niewielu autorek, która potrafiła tak dobrze oddać klimat tego miasta.

    1. Adrian

      Jeśli jest kropka w kropkę taka, jak Wałbrzych i jej mieszkańcy, to raczej odkładałbym wizytę w tym miejscu :) Na pewno ta przesada, którą zauważyłem, nie umniejszyła tego, że Bator opisała Wałbrzych wiarygodnie, choć nie mogę na razie porównywać, czy dobrze oddała klimat, bo mnie tam nie było. Jakieś odczucie przerysowania jednak mi podczas lektury towarzyszyło.

      1. Może kropka w kropkę to nie :) Ale klimat doskonale oddała. Nie jest to miasto miłe, urokliwe i gościnne, ale to nie znaczy, że złe. To uwypuklenie pewnych aspektów sprawia, że książka jest dla mnie szczególnie mroczna i magiczna. Mi się to akurat bardzo podoba.

        1. Adrian

          Ostatnio czytałem dwie „wałbrzyskie” powieści, jeszcze „Pannę Nikt” chwilę przed Bator, i muszę przyznać, że wizerunki miasta były dość podobne, choć w „Ciemno, prawie noc” oczywiście było to spojrzenie szersze i głębsze. Zgodzę się, że wyolbrzymienie nadaje tej książce magii i mroku i przyznam, że mój osąd w recenzji nie jest jednoznaczny – bo w wielu momentach bez tego uwypuklenia powieść straciłaby na wyrazie i chwilami ta przesada bardzo mnie intrygowała. Na pewno to wyjątkowa cecha pisarstwa Bator, która musi być wiodąca. Może tylko czasami pewne fabularne rozwiązania zdawały mi się jednym krokiem za daleko ;) Ale to nie zmienia faktu, że klimat jest jednym z największych atutów tej świetnej książki.

  5. Ala

    Jedna z lepszych książek jakie czytałam.