Adrian (Secrus) Książka 

[Z zakurzonej półki] „Mag” – Zagrajmy bez zasad…

Dobre przygody zwykły się zaczynać szybkim impulsem, cięciem nagłości. Wielkie, rozległe, monumentalne przygody – powolną niepozornością. Są one ofiarowane swojej cudowności pre factum i mają przywilej płynnego wzrastania, unikania wyświechtanych trzęsień ziemi w preambule. Mimo płaszczyka zwyczajności od razu wzbudzają uczucie obcowania z czymś wyjątkowym. Jak Mag Johna Fowlesa, który wchodzi na scenę pod postacią miłosnej historii młodych muśniętej zgrabnym tłem, i tylko intrygujące frazy w blurbie sugerują, że zamieni tę życiową obyczajowość w jakiś psychologizm, jakąś willę w greckiej wyspiarskiej głuszy, erotyczną mistyfikację, tajemniczą grę intelektu. A on się naprawdę przeistacza w Tajemnicę, której migawkami karmi od początku relacji z życia kochanków. Pierwszy rozdział narrator kwituje trafnym: „Trzeba mi było innego kraju, innego życia, innego języka i, choć wtedy nie potrafiłbym tak tego sformułować, potrzebna mi była nowa tajemnica”*. Potem też Fowles udatnie odkrywa swój początkowy cel; tajemnicę, która nadejdzie. I czekać na nią, czekać, czekać… a potem smakować – opłaca się jak wszystko inne w wielkich, rozległych, monumentalnych przygodach.

Na grecką wyspę Phraxos przybywa Nicholas Urfe, zostawiając w Londynie swoją dziewczynę Alison. Przyjmuje tu posadę nauczyciela w szkole dla chłopców, a przed sobą ma obraz długiego roku w wyludnionej samotni, wśród nudnych Greków i nieziemsko urokliwej przyrody. Z czasem trafia do willi milionera, który kusi go nieznanym. Spędza tam weekendy u boku  niezwykłego starca Conchisa, w towarzystwie jego niezliczonych wspomnień, gier, zaburzających rzeczywistość wizji. Coraz głębiej wsiąka w skrupulatnie ulepiony świat gospodarza, gdzie wszystko mieni się szaradą – nie wiadomo, co jest prawdą, każdy może kłamać, a skrajnych teorii nie brakuje. Odwiedza willę, „pełen ukrytych znaczeń dom”, choć poprzedni nauczyciel literatury przestrzegał go przed nią. Urfe jednak – młody, czarujący inteligent, trochę snobistyczny, szybko oceniający ludzi, wywyższający się, rozmiłowany w literaturze i poczuciu własnej wartości cynik – szuka przygody, prawdy, wyższych doznań. Najpierw ucieka od rodziców, potem od ukochanej; na wyspę, która mami tylko jednym – Tajemnicą. Ale gdy ta przybierze groźniejsze kształty, już nie tak łatwo będzie od niej uciec.

Każde dodatkowe słowo na temat fabuły będzie słowem za dużo. Tutaj historia toczy się od jednej wizyty u milionera do następnej, każdą okraszają ukryte znaczenia, wydarzenia z pogranicza jawy i snu, które skrywają się jakby za woalką fantasmagorii, i nie wiadomo, czy są rzeczywistością, czy śladem magii, niezrozumiałą plamą innego poziomu percepcji. Czy odczytywać je poprzez symbole psychologii, czy uznać za nadprzyrodzoną fikcję. I to, co jest najlepsze, to że Fowles nigdy nie daje pewności. Nawet jeśli wydaje się, że gra w otwarte karty, gdzieś w podświadomości tkwi możliwość blefu. Maurice Conchis nieustannie odgrywa swój teatrzyk, a raczej Metateatr Życia, w którym pociąga za każdy sznurek, wpychając Nicholasa w rolę girardowskiego kozła ofiarnego, każąc mu błądzić po willi-scenie i odzierać sztuczny spektakl z kolejnych warstw. Zabawa w odgrywanie ról trwa, ktoś jest w niej królikiem doświadczalnym, któremu należy się nauczka, a ktoś gra boga. Pseudobogu wydaje się, że może wszystko, więc wprawia w życie kolejne oblicza teatru – najpierw spiralę niesamowitości, potem odważny romans, dalej manipulację formą, psychologizm i wiele innych, czym może wrażliwszego czytelnika mocno poirytować. Ale te wszystkie złe rzeczy czyni człowiekowi, którego też się niespecjalnie lubi. W pewnym momencie Nicholas stwierdza, że zamiast mistycyzmu doznaje mistyfikacji, a Conchis jest bezwzględnym szarlatanem. Co ciekawe, są to słowa wypowiedziane w samym środku powieści, gdy jeszcze wiele pozostaje nieodkryte.

O Magu można tak dywagować jeszcze długo, umykając gdzieś przed właściwą oceną, tak jak robiłem to teraz. Dlaczego? Bo John Fowles stworzył albo niewątpliwego giganta, albo karłowatą atrapę; jeden czytelnik nie doskoczy do jej sensu, a inny przekroczy tego ludka z poczuciem zawodu i niezrozumienia dla kultu Maga. Ja byłem tym, którego głowa z głową tworu Fowlesa się zrównała, i mogłem się nim zachwycić, zauważając jednak wątpliwe elementy tej konstrukcji. Powieść Anglika od razu więzi w swoich sidłach – to fakt. Jest przesadnie napompowana i wydłużona, więc może wymęczyć. Ale też ciągle dba o nowe doznania czytelnika, zatem żyje długo po lekturze. Jest przeładowana odwołaniami historycznymi, kulturowymi, literackimi i naukowymi, czym wpisuje się w ten słodki odkrywcom nurt prozy intelektualnej, barokowo przyozdobionej lotną myślą pisarza. Jednocześnie zaś – nie wytrzymuje próby bycia ucztą intelektualną, może przez rozciągnięcie tej historii (która z dystansu wydaje się ledwie anegdotą), może przez brak poczucia jej wiarygodności – autor grając na wielu poziomach, zaryzykował, że czytelnik też odbierze tę opowieść jako grę, tylko ją, a więc pozbawi się głębszych emocji i zostawi je na powierzchni – właściwe bezrefleksyjnemu obserwowaniu toczącej się rozgrywki. Bo może się okazać, że z hipnotyzującej gry psychologicznej, naprawdę zajmującej umysł, przekombinowana fabuła uczyni ciąg kolejnych zdarzeń, które staną się obojętne. Nie mówię, że tak będzie – ja tego uniknąłem – ale może tak być.

Mag nie jest powieścią łatwą. Najbardziej zadowoli tych, którzy w powolnej, przemyślanej prozie lubią się zatapiać i wyciągać z niej własne tropy. A zaplecze znaczeniowe u Fowlesa jest ogromne – spróbowałbym je przybliżyć, ale ono narastałoby z każdym kolejnym słowem o miłości, teatrze, zabawie w Boga, rewolucji seksualnej, narzędziach manipulacyjnych czy studium kary. Więc zrezygnuję. Natknąłem się gdzieś na opinię, że dobrze przeczytać Maga, będąc młodym, i nie wracać, bo książka z pewnością oczaruje na odpowiednim etapie życia, ale potem być może odsłoni swoją naiwność i braki. Ja sugeruję czytać w każdym wieku, ale czytać szczególnie – spróbować postawić się na miejscu Nicholasa Urfe, nie zawierać paktu z Conchisem, ale wejść w skórę przedmiotu jego eksperymentów, wtopić się w sytuację człowieka zaszczutego, kuszonego Tajemnicą tak mocno, by samemu poczuć dyskomfort i niepewność następnego kroku. Wtedy Mag odpowiednio zaczaruje, a tych wielu stron starczy nie tylko na kilka tygodni lektury, ale może na lata. Do czasu gdy Fowles ponownie zagości przed oczami i albo straci blask, albo zachwyci czymś zupełnie innym. Słowo, że jest do tego zdolny!

PS Gdy blisko półtora roku temu recenzowałem Mojego przyjaciela Meaulnes’a Alaina-Fourniera, w komentarzach pod tekstem po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu Maga. Joly_fh i Padmo, dziękuję za przywołanie tego tytułu. Trochę czasu minęło, ale zdążyłem się Fowlesem zachwycić. Już wiem, skąd te asocjacje – autor we wstępie do najnowszego wydania książki wspomina o żywej inspiracji Fournierem. Szczęście, że udało mu się w Magu uchwycić to, czym błyszczał poczciwy Meaulnes i dzieła jemu podobne, a więc, jak pisał Fowles, „głęboką strukturę takich powieści, a także ich nastrój, pozostające w nas na długo po tym, jak przestajemy je już czytać”. Zaczynam być sentymentalny, chyba pora powtórzyć Mojego przyjaciela Meaulnes’a :)

* J. Fowles, Mag, Poznań 2015, s. 19.

Podsumowanie:
Tytuł:
Mag
Autor: John Fowles
Tłumaczenie: Ewa Fiszer
Wydawca: Zysk i S-ka 2015 (premiera: 1966)
Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl

bookmaster-logo2

Adrian Kyć

Powiązane posty

4 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] „Mag” – Zagrajmy bez zasad…”

  1. Mnie się wydaje, że właśnie czytając Maga po raz pierwszy, czytelnik stawia się w sytuacji głównego bohatera – przynajmniej ja tak miałam – przy kolejnych razach już nie było tego elementu zaskoczenia, tym niemniej powieść ta jest jedną z niewielu, którą czytałam kilkakrotnie.

    1. Adrian

      Chyba tak, choć ja byłem na zmianę Nicholasem i obserwatorem – oczami tego drugiego niemal analitycznie śledziłem kolejne intrygi i pomysły Conchisa, chwilami zapominając o tym, co musiał czuć Urfe (mimo pierwszoosobowej narracji). A taka perspektywa działa w „Magu” najlepiej, bo gdy zacznie się analizować, mogą wyjść z tych chwytów Maurice’a pewne nieścisłości albo już nie tak imponujące twisty. Mimo to myślę, że za kilka lat też wrócę, a może będę pośrednio wracał co jakiś czas, polecając książkę znajomym i dyskutując z nimi o niej.

  2. bookiemonster

    Tak mnie zaintrygowałeś tym tytułem, że już wiem, co wypożyczę w czasie mojej kolejnej wizyty w bibliotece. Od dawna chciałam po to sięgnąć, ale jakoś brakowało mi motywacji i przekonania, teraz już je mam.

    1. Adrian

      Bardzo się z tego powodu cieszę! „Mag” jest obszerny, więc trudno się na niego ostatecznie zdecydować, ale jestem przekonany, że warto. A te zbliżające się upalne dni będą idealnym tłem do lektury ;)

Leave a Comment