Adrian (Secrus) 

Wielcy Nieobecni #2

Kto nie czytał wstępu, tego odsyłam do pierwszej odsłony cyklu. Kto już wie, o czym się tu będzie prawić, niech się rozsiądzie – dla równowagi wygodnie – i postawi w niewygodnej sytuacji czytelnika, który chce coś przeczytać, zobaczyć na własnej półce, ale, no, jak na złość nie może. I od lat nikt mu, biednemu, nie pomaga.

RAY BRADBURY – SŁONECZNE WINO

Jeśli od czasu do czasu podczytujecie moje teksty, na pewno choć raz musieliście natknąć się na Raya Bradbury’ego z jego Słonecznym winem. Mityzuję tę powieść jak mogę, bo mityzacji jest według mnie godna. O tym, jak z trudem udało mi się ją zdobyć, jak latem 2015 roku zapewniłem sobie możliwość czytania o przełomowych wrażeniach Duglasa Spauldinga na leżaku przed domem, w ostatkach sierpniowego słońca, mieliście okazję czytać TUTAJ. Pewien krótki fragment wam przytoczę, bo gdybym miał to wspomnienie spisać na nowo, pewnie i tak zrobiłbym to tymi samymi słowami:

Nieliczne napotkane cytaty jeszcze bardziej intrygowały, bo pobudzały wyobraźnię i wskrzeszały stare doznania. A książki, jak na złość, nigdzie nie było. Jedyne wydanie z 1965 roku, milczące antykwariaty, raz na rok egzemplarz na Allegro osiągający astronomiczne sumy. Powieść figurowała w archiwum uczelnianej biblioteki, ale okazało się, że została wypożyczona w poprzednim wieku przez wiecznego studenta, którego stopa w miejscu zbrodni na literaturze więcej nie postała. Im bardziej czegoś chcemy, a to psotnie ucieka nam sprzed nosa, tym apetyt staje się bardziej nieznośny, ale też większy. Wreszcie stary, sfatygowany egzemplarz tuż pod koniec wakacji (…) trafił do mnie prosto z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.

Sama prawda – 1965 rok i ani jednego wznowienia, w Częstochowie pustka, ani śladu po książce. Dopiero po przeprowadzce do Krakowa sprawdziłem z ciekawości w Bibliotece Wojewódzkiej, czy SW jest na półkach. I owszem, dwa lub trzy egzemplarze czekały na wypożyczenie, ubrane w twarde, stare oprawy, dorobione po to, żeby książka nie rozpadała się w dłoniach. Wychodziłem stamtąd jakby trochę spokojniejszy, ale wciąż z przeświadczeniem, że pewnie jeszcze długo własnego Słonecznego wina nie będę mieć. Obecnie na Allegro pustki, ale co jakiś czas pojawia się egzemplarz – może nie w cenie nieosiągalnej, bo kwota lawiruje w granicach 50–80 zł, ale to jednak znak, że rynek dawno zapomniał o Bradburym (no, tylko Kroniki marsjańskie są w obiegu antykwarycznym w przystępnych cenach). Gdyby w Polsce ten pisarz był odrobinę popularniejszy, przy takiej dostępności jak teraz jego powieść o lecie 1928 roku byłaby zapewne świętym Graalem. Ale jeśli istniałoby duże grono czytelników, to i wydawcy chętni na wznowienie by się znaleźli…

Tymczasem w planach wydawniczych MAG-a co jakiś czas pojawia się informacja o wydaniu trylogii Green Town, na którą składają się właśnie Słoneczne wino (Dandelion Wine, 1957), Jakiś potwór tu nadchodzi (Something Wicked This Way Comes, 1962) i Farewell Summer (2006), jeszcze nieprzetłumaczone na język polski (jest dodatkowo Summer Morning, Summer Night z 2008 roku, zbiór 27 nowelek, częściowo nowych, częściowo wydanych wcześniej, ale o tym się nie wspomina). Co ciekawe, Jakiś potwór… też jest u nas trudno dostępny, kto wie, czy nie bardziej niż Słoneczne wino. Sprawa wydania całej trylogii w jednym twardooprawnym tomie powróciła wraz z ruszeniem serii Artefakty, która miała przypominać (lub przedstawiać po raz pierwszy) polskim czytelnikom klasyczną, czasem już zapomnianą fantastykę. Prognozy wydawnicze zaczynały się bodaj na roku 2015, potem ucichły; katedra.nast.pl informuje, że premierę zaplanowano na bliżej nieokreślony 2017 rok, ale mamy już oficjalną listę oczekiwanych w serii tytułów, a MAG o Bradburym nie pisnął słówka. Jestem przygotowany na to, że w obecnym roku sprawa się nie rozstrzygnie (co smutne, bo na forum wydawnictwa już w 2014 ptaszki ćwierkały, że MAG zakupił prawa do Green Town).

Niemniej czekam z utęsknieniem, bo całe Green Town w jednym tomie to byłoby naprawdę COŚ! Na ożywienie ożywienie zainteresowania jak

przy nowszych tytułach nie ma co liczyć, bo filmu po ponad 50 latach Hollywood raczej nie zrobi, aby na całym świecie posypały się wznowienia. Zresztą Słoneczne wino było już raz adaptowane. Przez… Rosjan (Vino iż oduvanchikov). No sami spójrzcie na dowolny fragment, czy to nie cudowne? ;)

Ponieważ Słoneczne wino okazało się tematem dość obszernym, kolejnego Wielkiego Nieobecnego pozostawię na raz następny, przechodząc od razu do bonusu, czyli Wielkiego Uobecnionego. Zeszłym razem były to wznawiane na fali popularności Szczygła poprzednie książki Donny Tartt, dziś coś bardziej klasycznego – Wilk stepowy (któremu wyrazy uznania składałem po raz pierwszy TUTAJ, potem jeszcze co najmniej kilkakrotnie). Gdy przygotowywałem sobie listę tytułów do tego cyklu, powieść Hermanna Hessego była jednym z jej istotniejszych punktów. Wznawiana co prawda w Polsce wielokrotnie, po raz ostatni pojawiła się w roku 2005 (w Kolekcji Gazety Wyborczej na XX wiek), a więc cisza trwała już 11 lat. Z tego względu najnowsze wydanie w antykwariatach i na Allegro nie schodziło cenowo poniżej 50 zł, a starsze edycje w twardej oprawie kosztowały ponad 100 zł.

Dlaczego o tym piszę w czasie przeszłym? Ponieważ ostatnio zupełnym przypadkiem trafiłem na informację, że wydawnictwo Media Rodzina ma w planach wznowienia prozy Hessego (w twardej oprawie), a Wilk stepowy zaplanowany jest na 15 marca, czyli już za miesiąc! To wspaniała powieść, którą polecam każdemu, niedługo mogąc polecać z obietnicą pożyczenia, a także sięgania samemu do jej fragmentów, może powtórzenia całości w któryś wiosenny tydzień… Na ten sam dzień zaplanowano wznowienie Siddharthy, której jeszcze nie czytałem. Czy zbytnim dobrodziejstwem ze strony Media Rodzina byłoby nowe wydanie Gry szklanych paciorków?

Istnieją dwa tłumaczenia Wilka stepowego na język polski: Józefa Wittlina z 1929 roku (Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, odpowiedzialne m.in. za pierwsze wydania Ferdydurke i Sklepów cynamonowych) oraz Gabrieli Mycielskiej. Muszę się tutaj przyznać do pewnego błędu: gdy po raz pierwszy czytałem Wilka… (październik 2014), nie bardzo jeszcze zwracałem uwagę na nazwisko tłumacza, toteż nie zapadło mi ono wtedy w pamięć. Dużo później jednak, czytając Sól ziemi Józefa Wittlina i podziwiając konstrukcję jego zdań, natknąłem się ponownie na Wilka stepowego i stwierdziłem, poznawszy historię jego przekładów, że musiałem czytać tłumaczenie Wittlina. Wręcz sobie to wmówiłem i powtarzałem każdemu, tworząc daleko idącą paralelę stylu Wittlina w Soli… z jego pracą przekładową. Otóż gdy dowiedziałem się, że nowe wydanie Hessego będzie w tłumaczeniu Gabrieli Mycielskiej, lekko się zawiodłem i zechciałem sprawdzić edycję, którą czytałem dwa lata wcześniej… tak, ze źródeł internetowych wynika, że to nie był Józef Wittlin. Tak że zwracam honor, głowę posypuję popiołem i z wytęsknieniem czekam na zakup własnego, prywatnego Wilka stepowego, aby postawić go na półce i nie pozwolić mu pokryć się kurzem.

Jak widać, niektórzy Wielcy Nieobecni przybywają po latach!

Adrian Kyć

Powiązane posty

6 Thoughts to “Wielcy Nieobecni #2”

  1. Wielka szkoda, że Bradbury jest u nas tak niedoceniany. Ale cieszy mnie, że C&T wydało „Październikową krainę” – mam na półce, czytam i się zachwycam. Może i na „Słoneczne wino” przyjdzie w końcu czas? Oby!

    1. Adrian

      Kiedyś zapewne przyjdzie, choć i tak upłynęło już zdecydowanie za dużo czasu. O „Październikowej krainie” słyszałem – dotąd było mi nie po drodze (na grozę od Bradbury’ego jeszcze przyjdzie czas), ale też doceniam starania C&T.

  2. Mewa

    Lubię czytać takie posty, poproszę o więcej, jutro idę sprawdzić jakie pozycje mam tegoż autora, bo jest on i moim ulubionym, za młodu namiętnie kupowałam powieści fantastyczne i teraz już nie pamiętam co tam mam.

    1. Adrian

      Dziękuję, będzie więcej ;) Oj, zazdroszczę tej niepewności, co Bradbury’ego kryje się w biblioteczce, przy jednoczesnej pewności, że coś musi. Daj, proszę, znać, gdy już odkryjesz te skarby.

  3. Sam jakiś czas temu popełniłem wpis w podobnych duchu, ale raczej reakcyjnie niż z premedytacją. Pisałem własnie o „Wilku stepowym” i do tego „Duchu króla Leopolda”. Ciekawe, że tych książek jest aż tak wiele.

    1. Adrian

      Właśnie do niego dotarłem – mam wrażenie, że nawet podobnie podeszliśmy do tematu. O „Duchu…” ktoś mi ostatnio wspominał, chyba na Facebooku przy okazji poprzedniego wpisu, tak że jest Was więcej :) Takich pozycji jest całe zatrzęsienie, pewnie za jakiś czas będę chciał zapraszać innych blogerów do podzielenia się swoimi wielkimi nieobecnymi, bo przecież każdemu brak na rynku czegoś innego – do Ciebie też się wtedy zgłoszę :)