Adrian (Secrus) 

„Szum” – Moralitet o przebaczeniu

Są tematy, zapośredniczone przez historię, które literatura przez lata szczególnie sobie upodobała. Pisarze mogliby prawić o nich w dziesiątkach twardooprawnych tomów, na wszelkie możliwe sposoby, a te pozostałyby niewyczerpane. Zagłada i powodowana przez nią trauma – oto one, wiecznie nienasycone przekazami i świadectwami. Trzy lata temu do książek z tego nurtu dołączył Szum Magdaleny Tulli, historia aż boleśnie osobista, przez którą się nie przepływa, lecz przedziera. Bo właśnie trauma i Zagłada ograniczają w niej ruchy.

„Historia kobiety próbującej przełamać (…) poczucie wyobcowania i poszukującej porozumienia z matką, z którą zawsze łączyły ją trudne relacje” – to jedyny skrawek fabuły, jaki zdradza okładka Szumu. I tyle może wystarczyć. Dodam tylko, że bohaterka w niektórych rozdziałach kobietą ma się dopiero stać, że matka wraz ze swoją siostrą mają za sobą przeżycie obozowe, że jego nieprzepracowanie przechodzi na córkę, która radzi sobie z nim na swój sposób – fantazją. I że sytuacja w domu jest skomplikowana, a bohaterka jako dziecko odpychana przez najbliższych, a zatem trudna dla społeczeństwa, oraz że cała opowieść jest jej perspektywą ciągłej wędrówki do jakiejś formy normalności. Szum to proza, która pokazuje, kim są niektórzy z tych cichych ludzi, milczących znacząco, mówiących zaledwie cząstką siebie, a przez to niesłyszanych. Kim są i jak się tym kimś stali.

Tulli napisała książkę w duchu feministycznym, ale nienachalnie – najważniejsze miejsca w powieści, gdzie autorka ujawnia swoje poglądy, rozprawia się z mitami dotyczącymi kobiet i historii, a także zagłębia się w psychikę odrzuconej dziewczynki, którą mama pozbawiła jednej, najistotniejszej rozmowy o prawdzie, wypełnia metaforą i symbolem, które w pewnym momencie zaczynają rządzić Szumem, wywracając na nice dotychczasowe wrażenia. Czy to powieści służy czy przeszkadza, pozostawiam do rozstrzygnięcia czytelnikom, ale z jednym powinniście się zgodzić – ten element imaginacji, w którym krzyżują się wszystkie sensy książki, jest kluczowy i definiuje Szum. To, że w pewnym momencie bohaterka spotyka lisa przewodnika, który nie jest realny, albo że kilkadziesiąt lat po wojnie karmi napotkanego w lesie gestapowca łyżką cukru, że rozliczeniem jest widmowy sąd ze zmarłymi, duchami i postaciami fantastycznymi, czyni tę powieść w jakiś sposób wyjątkową, ale i udziwnioną. Po prostu tutaj orężem do walki z traumą jest metafora (dla autorki) i wyobraźnia (dla narratorki), co się zresztą ze sobą pokrywa.

To ważna książka ze względu na temat, ale ponieważ autorka zdecydowała się utrzymywać ją na jednym poziomie dramatu, nie obniżając ani nie zawyżając tonów, z czasem opowieść przycicha i przestaje przemawiać donośnym głosem. Tak jakby obraz udręki wypływającej z bólu zadawanego przez bliskich, z toksycznej sytuacji w domu, która szlabanem rygorów hamuje dorastanie, a także symboliczna warstwa widziadeł uosabiających pozostałości po Zagładzie w drugim pokoleniu zwyczajnie… powszedniały. To wynik zawierzenia kilku powtarzanym pomysłom, które nie udźwignęły historii od początku do końca. Tekstem rządzi przenośnia, ale już językowo powieść wyraźnie zmierza ku prostocie, którą Tulli umiejętnie buduje stylem potoczystym i wdzięcznym, co jest dużym atutem Szumu. Tam jednak, gdzie prostota powinna się skończyć, ona nie odpuszcza i ujawnia się w bardzo oczywistym zakończeniu, skłaniającym do interpretacji, ale jednak nienaturalnie rozpłaszczonym całą swoją powierzchnią przed czytelnikiem. Tak jakby autorka chciała uniwersalnie podsumować Zagładę rozterkami swoich bohaterów, zamknąć w symbolu, zakończyć dyskusję, a przecież podsumowanie nie istnieje.

Szczęście, że Szum mimo skromnej objętości zawiera treści, które pozwalają odchodzić od lektury wedle klucza doświadczenia powojennego. Równie wprost, a przy tym  lepiej, książka podejmuje temat odrzucenia i samotności, obcości w rodzinie, co przypomniało mi Onego Papużanki, jeśli odwrócić perspektywy i zmienić powody społecznej aberracji. W Szumie jest dziecko, które ma być dla złamanej matki powrotem do normalności, ale ten proces się psuje, coś nie działa. Więc matka się odcina, a dziecko zostaje – w tej socjalistycznej szarudze, z której ułomnością radzi sobie tylko czarna wyobraźnia. W takim ujęciu Szum nie daje o sobie zapomnieć, także mnie.

Podsumowanie:
Tytuł:
Szum
Autor: Magdalena Tulli
Wydawca: Znak Literanova 2014
Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl

bookmaster-logo2

Adrian Kyć

Powiązane posty

6 Thoughts to “„Szum” – Moralitet o przebaczeniu”

  1. Jedna z moich ulubionych książek z kręgu polskiej literatury współczesnej. Znakomita i poruszająca.

    1. Adrian

      To kawałek naprawdę dobrej prozy. Muszę poznać poprzednie, bardziej eksperymentalne powieści Magdaleny Tulli, żeby zaobserwować w jej twórczości zmianę, o której dużo się swego czasu pisało.

  2. Adrianie, do tej pory nawet nie sądziłem, że feminizm może byc nienachalny… :) A jedyny nachalny, który nie tylko mnie nie raził, ale zdecydowanie dał się polubic, to ten zaserwowany przez Campiona i Lee w „Tajemnicach Laketop”.
    Czy możesz mi podpowiedziec, korzystajac z okazji, który tytuł autorki najlepiej nadaje się na początkowe spotkanie?

    1. Adrian

      Bo samo słowo „feminizm” obrosło w kategoryczne pojęcia, które mogą się w nim zawierać, ale wcale nie muszą ;) Wciąż nie wiem, czy dobrze się wyraziłem, ale miałem na myśli to, że w „Szumie” są ważniejsze zagadnienia na pierwszym planie, a jakichś odprysku feminizmu – związanego głównie z perspektywą, z krytyką różnego postrzegania dziewczynek i chłopców w PRL-owskich szkołach – można nawet podczas lektury nie dostrzec. Serialu, o którym wspomniałeś, niestety nie znam.
      Niestety nie pomogę, bo znam tylko „Szum”. Wiem, że autorka tą książką i wcześniejszą, „Włoskimi szpilkami”, weszła w nowy, bardziej osobisty i biograficzny nurt swojej prozy, a poprzednie jej dokonania to dzieła raczej, hm… postmodernistyczne. Które zresztą bardzo mnie intrygują i powtarzam sobie, że w końcu któreś z nich przeczytam – pewnie na początku debiut, czyli „Sny i kamienie”.

  3. Zupełnie nie chodziło mi o to, że źle się wyraziłeś :) Poza tym dziękuję za dodatkową porcję informacji – wszystko jest całkowicie jasne. W kwestii znajomości prozy Tulli jesteśmy prawie tacy sami ;) Wiedz, że wyczekuje kolejnych Twoich recenzji związanych z panią Magdaleną, o której częściej słyszałem, że jest świetną tłumaczką, co nie wyklucza, rzecz jasna, innych talentów.

    1. Adrian

      No pewnie, nie pomyślałem w ten sposób, po prostu doszedłem do tego wniosku, gdy raz jeszcze się nad tym zastanowiłem ;) Natomiast co do pracy translatorskiej autorki – fakt, ktoś, kto tłumaczył Prousta i Calvina, musi się znać na rzeczy. A talent pisarza i talent tłumacza często leżą bardzo blisko siebie ;)

Leave a Comment