[Z zakurzonej półki] Staroświecki romans po gotycku…

„Zamczysko w Otranto” to do tej pory najbardziej zakurzona książka, jaką postanowiłem Wam zaprezentować. Kolebka romansów grozy, powieść opublikowana w okresie raczkującego preromantyzmu przez Horace’go Walpole – parlamentarzystę, hrabiego Orford, syna pierwszego premiera Wielkiej Brytanii. To dzieło wydane początkowo pod pseudonimem, dyktowanym obawami autora w kwestii przyjęcia przez środowisko skandalicznie nieklasycznej lektury. Obawami, jak się okazało, niepotrzebnymi, bowiem do dzisiaj perypetie Manfreda i jego rodu uznawane są za prekursorskie w dziedzinie powieści gotyckiej. Ale czy mogło być inaczej, skoro historia wyszła spod pióra człowieka zakochanego w średniowieczu, człowieka, który przebudował swoją posiadłość na zamek w stylu gotyckim, wreszcie człowieka kreślącego tajemnicę Otranto poniekąd na podstawie sennych symboli? Już sam ten fakt przyciąga do lektury!

Powieść Walpole to oczywisty klasyk i wzór: rodowe afery i tajemnice, zamkowe komnaty, ciemne tunele i katakumby, podziemne lochy, scysje między potomkami, niespełnione romanse, labirynty, zmory, czary, cuda, wizje, sny, zwidy i ingerencja sił nadprzyrodzonych. Pomimo usilnych starań, żadnego elementu tego wyliczenia nie sposób wykreślić. Akcja zawiązuje się, gdy Konrad, syn księcia na Otranto Manfreda (który nie do końca legalne zajmuje posiadłość), ginie niewyjaśnioną śmiercią w dniu swojego ślubu z Izabelą, córką markiza Vincenza. Piętnastoletni dziedzic zostaje zmiażdżony sporych rozmiarów szyszakiem należącym do ostatniego prawowitego władcy zamku. Szyszakiem, jak prędko można się domyślić, tajemnie zaczarowanym. Potem Manfred chce się ożenić z niedoszłą synową, do zamku przybywa tajemniczy młodzieniec, a w międzyczasie gorzeje konflikt księcia z zasłużonym zakonnikiem. Akcja postępuje dynamicznie, co chwilę poznajemy nowe fakty – dzieje się.
Autor skąpał „Zamczysko w Otranto” w delikatnej metafizyce, która nie jest uparcie narzucana, lecz odciska pozostawione między wierszami piętno. Dlatego też czytelnik poszukujący mocniejszych wrażeń: nagromadzenia niewyjaśnionych sytuacji i jeżącego włos na głowie horroru poczuje się zawiedziony. Fabułę spowija subtelny lęk, postaci  obdarzono tokiem myślenia przyjmującym istnienie zjawisk nadprzyrodzonych, ale cała ta warstwa gra tylko rolę tła pod rodzący się stopniowo romans, zbiór mezaliansów i rozważania natury problemowej, u podstaw których leżą uczucia i żądze. Wszelkie labirynty i podziemne przejścia, owszem, pojawiają się, ale Walpole jest daleki od wykorzystania ich potencjału. Momenty mogące podsycać poczucie grozy są spłycone, a opisy zamku płowieją na rzecz psychologii bohaterów, którą dało się bardziej pogłębić. To wszystko, co obiecuje słowo „zamczysko” w tytule (prawda, że działa na wyobraźnię i przywołuje intrygujące skojarzenia?), zostało zrealizowane, jednak zaledwie w pięćdziesięciu procentach.
Ale nie można karać książki za to, czym nie jest, skoro nie miała być taka w zamierzeniu. Za sporą zaletę „Zamczyska w Otranto” uważam fakt, iż ta powieść naprawdę jest w stanie zabrać odbiorcę w centrum średniowiecznego świata. Przy odrobinie dobrej woli zostaniemy zauroczeni ówczesnymi ideałami: honorem, kształtowaniem moralności oraz etosem rycerskim eksponowanym na każdym kroku. To wszystko może zachwycić, jeśli tylko czytelnik przebrnie przez barierę staroświeckiego języka, przebrzmiałych idei, lekkiej sztuczności w dialogach i przesadnej lawiny zdarzeń – nieco zbyt chaotycznych i zakręconych. Można zrzucić na karb stylistyki, że postaci kreślone są grubą kreską i bywają sztampowe, ale już ich niezmienność w kategorii dobro/zło w obliczu diametralnych zwrotów fabuły u współczesnego odbiorcy budzi zastrzeżenia. Dobrze za to autor poradził sobie z odkrywaniem przeszłości bohaterów, stopniowym i wspomaganym elementami szkatułkowej kompozycji, idealnej dla tego typu powieści.
Dzieło Horace Walpole’a dzisiaj już nie straszy. Nie robi też ogromnego wrażenia i stanowi jedynie ciekawostkę dla czytelników lubujących się w klasyce. Równocześnie to niezła rozrywka, której zasmakowania nie powinniście żałować. Mnie się podobało, choć nie wiem, czy byłbym tego samego zdania, zwiedzając zamek w Otranto przez trzysta stron zamiast stu z hakiem :) 
Są zjawiska, które coś zaczynają i swoją odwagą rozstępują ścieżkę potomnym – doskonalszym i trwalszym. Nam pozostaje znać tych dziadków i przekazywać dalej, może z małym grymasem na twarzy i brakiem zachwytu, ale też z szacunkiem.

Podsumowanie:
Tytuł: Zamczysko w Otranto
Autor: Horace Walpole
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Moja ocena: 6/10

Powiązane posty

7 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] Staroświecki romans po gotycku…”

  1. „Gothic” wiecznie żywy!:-) Nie, nie mówię o grze ( jeżeli już to tylko o jedynce i dwójce), tylko zjawisku;-)
    Pamiętam autora, pamiętam tytuł, pamiętam tę niby-serię z WL. A książkę tak sobie :-(
    Dzięki za przypomnienie, bo to naprawdę klasyka.
    …i nawet ten kurz mi nie przeszkadza;)
    Szukaj dalej po tych półkach, robi się naprawdę ciekawie:-)

    1. Gra to też klasyk, trochę innego rodzaju, ale jednak ;)
      W blurbie mam napisane, że to właśnie pierwsza angielska powieść grozy, którą WL prezentuje czytelnikom. A ta niby-seria nosiła chyba nazwę „Fantastyka i Groza”, przynajmniej taką informację znalazłem w czeluściach Internetu (wydali 57 pozycji, „Zamczysko…” jako jedną z pierwszych).
      Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do kurzu :) A półki jeszcze długo nie opustoszeją, jest więc co eksplorować ;)

  2. O, jak ładnie napisane. Czytałam, z wyjątkowo pokrętnych powodów. Za bardzo przysypane kurzem jak na mój gust (tu o tym pisałam). Ale jak piszesz, warto znać.
    Cudny za to jest „Rycerz nieistniejący” Calvino. Cudny, powiadam.

    1. Dziękuję ;) Świetna jest ta anegdota w Twoim wpisie. Od razu przypomniała mi „Kwiaty na poddaszu”, ale adaptację filmową, nie książkę, bo tej nie czytałem. Jakiż tam był klimat, jaki działający na zmysły soundtrack, zapominało się o przeciętnym wykonaniu i charakterystycznej dla thrillerów lat 80-tych „telewizyjności” stylu, ponieważ górę brał lęk i niepewność.
      „Rycerz nieistniejący” cudny, powiadasz? Będę musiał przekonać się o tym na własnej skórze i, zapewniam, tak się stanie :)

    2. Et tu Agnes contra me?
      Secrus podrzucił „Zamczysko…”, ja sobie od razu skojarzyłem „Mnicha” Lewisa, to przez tę serię, też gotyk czystej wody. No jakby było mało to mi przypomniałaś tę trylogię Italo Calvino. Jak czytać to chyba jednak całość „Naszych Przodków”;-)
      Termin jak u lekarza specjalisty – połowa przyszłego roku :-P
      Chociaż w ramach riposty – Calvino w szczytowej formie to dla mnie „Jeśli zimową nocą podróżny” :-)

    3. I od czego tu zacząć, Andrzeju? ;) Na „Mnicha” wpadłem, przeglądając listę Wydawnictwa Literackiego i koniecznie przeczytam, jak tylko gotyk zacznie domagać się w mojej głowie powtórki.
      I jeszcze wypada mi podziękować za podsunięcie Calvino – najchętniej sprawdziłbym już, w tej chwili ;)

    4. „Mnicha” nie znam, ale jakoś mnie nie pociąga (co wcale nie jest dziwne, takie są mnisie założenia – nie pociągać). Za to poszperałam w katalogu biblionetki pod nazwiskiem Calvino i okazało się, że polecany przeze mnie „Rycerz…” to część cyklu!
      No, to trzeba będzie poszukać reszty.

Leave a Comment