Adrian (Secrus) Książka Z zakurzonej półki 

[Z zakurzonej półki] „Mroki” – śmiertelny tomik…

Czarna sylwetka siedzi w ewidentnym zamyśleniu. Tęcza od buta do buta. Postać chyba zaprasza, byśmy pomyśleli razem. Tylko o czym mam myśleć z tym mrocznym zarysem?

230 stron o śmierci. 4 godziny czytania o śmierci. Jedna książka o śmierci.

O czym czytałem? Raz o szkole i widmie domu dziecka ewokowanym dwójkami z matmy, wiele razy o osobliwościach rozmów ludzi jadących dorożką, dziesiątkach przypadkowych inspiracji. Bo Duet Zezowaty – osoba mówiąca w Mrokach – jest dorożkarzem. Trochę o butach, które trawi choroba. Tak jak ludzi, poetycko. Wiele o śmierci, o Nieobecnej miłości, o wyimkach z egzystencjalnej książki Du du du, o „wilkach wspomnień”, które przenoszą nas do lat młodości Dueta. W pierwszym wydaniu się tak nie nazywały, jak wiele rzeczy – ewoluowały. Borszewicz poetyzuje też o swoim przyjacielu, współlokatorze, kumplu Wiktorze, który niczego poza śmiercią wokół siebie nie widzi. A może on nie istnieje i nigdy nie istniał, może jest alter ego bohatera, jakimś niebezpiecznym widmem schizofrenii? Może…

Z takich fragmentów składają się Mroki, z wielu innych też. Stanowią dość jednobarwną mozaikę myśli powiązanych ze sobą tematem – beznadzieją widzianą oczami młodości, traumą idealisty, który nagle zauważa, że istnieje śmiertelność. Umieranie maglowane na tysiąc sposobów. Czasem banalnie, chwilami naiwnie bądź ze zbytnią egzaltacją (krząta się po głowie brzydkie słówko „grafomania”, lecz go nie użyję, jest tutaj zbędne), ale to były myśli dwudziestokilkulatka! I trzeba oddać od razu, że gorsze fragmenty są tu rzadkością. W większości to myśli pięknie odziane, wypowiadane z buntowniczą siłą, poetyckie pomruki wspomnień.

Ludzie zaznaczają godne powrotów fragmenty lektur fiszkami, spisują numery stronic, kreślą po druku ołówkiem… ja biorę telefon w dłoń i robię zdjęcie akapitu – zawsze pod ręką, szybko i nie kalam mienia książki. Podczas czytania Mroków musiałem robić porządki na karcie, bo w pewnym momencie otrzymałem komunikat o przepełnieniu pamięci.

Jarosław Borszewicz spisał rodzaj pamiętnika myśli. Otwierając go, wchodzimy w życie schizofrenika, młodego kochanka, wolnomyśliciela, człowieka zagubionego, który zaprasza do tego, by z nim pobłądzić. Mroki są jak w końcu ziszczony plan, by wejść do głowy tego samotnika, tam, pod ścianą, tego z niezmiennym, ponurym spojrzeniem na całe życie, który izoluje się od grupy, a na twarzy ma wypisane czarne myśli. To jak podejść do niego i nie zostać zignorowanym. A przecież każdy zna kogoś takiego.

Notka nieułożona, tak jak nieułożone są Mroki. W tym jest metoda, ale nie jako wzór dla każdego czytelnika. Trudno mi też wyrokować, do kogo dzieło Borszewicza trafi – żaden ze mnie psycholog, ale skoro internauci pamiętający jeszcze pierwsze wydanie orzekają, że książka ta przez długi czas była dla nich swoistą biblią, a często pozostała nią do dziś, to taki tłum nie może się mylić. Ale może być tak, że to byli właśnie wrażliwcy, do których wy nie należycie, myślący o tym, o czym myślał młody Borszewicz, a co nigdy nie przyszłoby wam do głowy. Jak częściowo mnie, ale jednak jestem trochę wrażliwcem, może i czasem na eschatologiczną nutę. Mroki to podróż, której towarzyszą dreszcze. Mnie towarzyszyły, gdy czytałem.

Książka raz atakuje wierszem, innym razem filozoficznym spostrzeżeniem, ale zawsze te ułamki treści są wyjęte z codzienności, zaklęte w postaci trafnych anegdot odczytywanych powoli, jedna przed snem – bo tak trafiają najcelniej. Bohaterowie powieści tropią swoje wewnętrzne sprzeczności, chadzają po świecie na oślep, obserwując symbolami. Miłość otwiera we mnie bardzo niebezpieczne szuflady – czytamy raz za razem z ust bohatera, a wiemy, jakie cudactwa mogą kryć szuflady.

Mówisz sobie: ja się na to nie nabiorę! Młody gniewny rozprawia o śmierci, jakby pisał wiersze w zeszycie. Używa metafor, szuka oryginalnej formy, puentuje na potęgę. Czytasz i masz przed oczami tego chłopaka, który siedzi przy biurku i spisuje myśli. Do tego zeszytu z wierszami. I mu wierzysz.

PS Ponoć nowe wydanie zostało dość mocno zmodyfikowane względem pierwotnego. Autor pododawał zbędne frazy („kura ma pióra” jako forma wulgaryzmu – poważnie?), przeredagował niektóre fragmenty, dodał nowe i pozbył się kilku takich, które zapisały się w pamięci pierwszych czytelników. Głosy docierają różne, ale tradycjonaliści psioczą po cichu. Ja przeczytałem to wydanie, lecz chętnie skonfrontuję je z wersją z ’83 roku. Faktem jest, że czegoś takiego do tej pory nie czytałem, a też nie zapowiada się, bym miał jeszcze okazję trafić na podobny twór.

 Podsumowanie:
Tytuł:
Mroki
Autor: Jarosław Borszewicz
Wydawca: Iskry 2015 (premiera: 1983)
Moja ocena: 7+/10

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl

Powiązane posty

4 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] „Mroki” – śmiertelny tomik…”

  1. Opis wspaniały! Właśnie na takie „Mroki” czekam i mam nadzieję, że się nie zawiodę (ale jeszcze czekam na odpowiedni czas… stoją na półce od miesiąca) :)

    1. Secrus

      Dziękuję :) Koniecznie podziel się wrażeniami, gdy już zajrzysz do środka. „Mroki” wydobywają z czytelników takie wyznania i przemyślenia, że można by z nich ułożyć osobny tomik.

  2. MB

    Udało się skonfrontować drugie wydanie z wydaniem z roku 1983?

    1. Adrian

      Tak! Nie co do każdego szczegółu, ale wystarczająco. „Mroki” z 1983 roku i „Mroki” z 2015 roku to moim zdaniem niemal dwie różne książki. Modyfikacje autora są spore, bardzo często zmieniają cały sens danego fragmentu, a przecież obok formy to sens jest tu najważniejszy (choć rozumiem, że 59-letni Borszewicz chciał zawrzeć w książce inny sens niż Borszewicz dwudziestokilkuletni). Oceny, czy te ingerencje były słuszne, się nie podejmę – niektóre ze zmian, np. zakończeń krótkich form, mógłby sobie autor darować, ale też sporo dodał, a wśród tych dodanych materiałów znajdują się perełki. I czasem fajnie sobie te wersje porównać, bo np. w 1983 Borszewicz skończył wiersz pytaniem, a w 2015 na nie odpowiada.

Leave a Comment