Adrian (Secrus) Książka Z zakurzonej półki 

[Z zakurzonej półki] Księgi, ludzie ze wspomnień…

klepsyudra22222222222Sanatorium pod klepsydrą Brunona Schulza to drugi i ostatni tom nowel autora, wydany cztery lata po Sklepach cynamonowych. Gdy wieści o ogromnym literackim sukcesie drohobyczanina dotarły do władz szkoły, w której pracował, otrzymał on półroczny urlop i mógł poświęcić się pisaniu. Rok później Wydawnictwo „Rój” wróciło do jego kleps6tekstów i wydało zbiór, który mieścił w sobie nowe utwory – dziś najczęściej komentowane w dorobku pisarza – i te starsze, napisane jeszcze przed Sklepami cynamonowymi, ale niezakwalifikowane do tamtego tomu. Sam Schulz nieco krytycznie wypowiadał się o swoim nowym dziele, co wynikało być może z kompozycji Sanatorium…, które nie posiadało już tak zwartej i przemyślanej konstrukcji jak książkowy debiut. Wciąż jednak opierało się na tych samych symbolach, identycznej narracji i języku, któremu postawiłem pomnik w recenzji Sklepów cynamonowych i w tym zachwycie dalej trwam. O stylu więc dziś nie będzie – tsunami egzaltacji na jego temat wylałem z siebie w poprzednim tekście.kleps5

Prozę Schulza, mimo jej fragmentaryczności lub właśnie przez wzgląd na nią, można czytać jako jedną, odrobinę podziurawioną, powiązaną cienkimi niteczkami opowieść bądź zbiór odrębnych, oderwanych od siebie impresji. One raz tańczą ze sobą i wirują w magicznym rytmie, a innym razem stoją rozstawione po kątach przez apodyktycznego demiurga. Piszę o tym dlatego, że Sanatorium pod klepsydrą objawiło mi się właśnie kleps3jako mrowie impresji roztaczające wokół niezwykłą atmosferę i prowadzące umysł na mistyczne spacery, znów po wieloznacznych labiryntach. Gdzie zawędrowałem i czego doświadczyłem?

Czytałem o Księdze, kunsztownie wyczarowanym Schulzowskim micie. Księdze z dzieciństwa doświadczanego przy ojcu, gdzieś zauważonej, potem przepadłej na długie wieczory, wreszcie wyśnionej  urywanym snem. Takiej, która wzlatuje nieustannie, nie jak zwykłe książki meteoryty, na chwilę feniksy, a potem kupki popiołu z utraconych afektów. Silnie eteryczne opowiadanie!

Czytałem o czasie. Najpierw o jego bocznej odnodze z Genialnej epoki, która miała być fragmentem otoczonej nimbem tajemnicykleps1 powieści Mesjasz. O zrodzonych z Autentyku rysunkach – dziele ludzkiej ręki, pięknie opisanym. Wreszcie o odwiedzinach w osobliwym sanatorium, okutanym w magnetyczną grozę, jakby w polemice z rojeniami Grabińskiego. O pułapce czasu tak porywającej, tak oszukującej zmysły, że przywodzącej na myśl igranie z Bogiem. Jak to jest błądzić po niemal wymarłym miasteczku, widywać ojca w kilku miejscach naraz, ojca, który w domu rodzinnym już dawno nie żył, błądzić bez celu po pokrętnych korytarzach sanatorium istniejącego poza kleps4czasem, śniącego na jego krawędzi? Piękny produkt umysłu Schulza, po mistrzowsku wiążący go z najlepszymi odbiciami grozy w literaturze.

O czym jeszcze czytałem? Och! Był kuriozalny powrót do szkoły w Emerycie, ale nie przymusowy, jak u Gombrowicza, lecz dobrowolny – istne zdziecinnienie starcze, którym Schulz osiągnął apogeum absurdu.

I Noc lipcowa. Ona powróciła do tych nieśpiesznych, kanikularnych opowiadań osnutych wokół opisów codzienności letniej, tutaj: przechodzącej granicę zmroku. Ta noc zabrała ze sobą woń Sklepów cynamonowych – wraz z labiryntem halucynacji, wraz z nastrojowością symboliki snu.kleps2

Było jeszcze wiele zgrabnych impresji, trochę bocznych torów miasteczka, z upośledzonym Dodo i kalekim Edziem. Była Ostatnia ucieczka ojca – ucieczka w skorupiaka, definitywny koniec Józkowych fascynacji. I ta nieszczęsna Wiosna, monumentalna na tle rówieśniczek, z którą nie złapałem dobrego kontaktu i którą trochę przemęczyłem. Sanatorium pod klepsydrą pozostało tym samym zadziwiającym Schulzem, lecz nieco gęściej naszpikowanym tekstami mniej pasjonującym. Na szczęście były wśród nich takie, które można czytać nieustannie, zagubić się w bulgocie gęstej kleps7atmosfery, na samym jej dnie, i nie wypływać na powierzchnię tygodniami.

I fakt faktem: jakoś te przecinki pojawiały się tam, gdzie nie trzeba, albo ich nie było tam, gdzie trzeba, trochę częściej niż w Sklepach cynamonowych – praca redakcyjna do poprawy. Ale można było przymknąć na te drobnostki oko, zwłaszcza gdy zapatrzyło się na autorskie ilustracje, znów szczodrze wkomponowane w tom. To dodatkowa wędrówka w gratisie; inna, lecz także wyjątkowa. Brunona Schulza odkładam na półkę z kłączem przemyśleń i impresji w głowie. I nie dam mu się zakurzyć już nigdy, o nie!

Ilustracje: Bruno Schulz

Podsumowanie:
Tytuł:
Sanatorium pod klepsydrą
Autor: Bruno Schulz
Wydawca: Wydawnictwo MG 2013 (premiera: 1937)
Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl

bookmaster-logo2

Powiązane posty

2 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] Księgi, ludzie ze wspomnień…”

  1. Przepiękna, porywająca recenzja, choć czytając, miałam wrażenie, że wdarło się w nią trochę chaosu. Ale chaosu ładnego, takiego jak u Schulza. Jestem estetycznie głaskana tym tekstem, a moje zdanie na temat Brunona już na pewno znasz!

    1. Adrian

      Ach, dziękuję! :D No tak, ja już o „Sklepach cynamonowych” pisałem taką w miarę standardową recenzję, a całą twórczość Schulza najlepiej traktować jako jedność, więc przy „Sanatorium…” nie chciałem się powtarzać… Dlatego stworzyłem tekst, któremu do recenzji trochę daleko, raczej coś na wzór garści przemyśleń czy nieułożonych notatek, „impresji”, jak to nazwałem, pisząc. A zdanie znam bardzo dobrze, choć chyba szczegółowiej o Schulzowskich opowiadaniach jeszcze nie rozmawialiśmy.

Leave a Comment