Adrian (Secrus) 

Wielcy Nieobecni #1

KSIĄŻKI, KTÓRYCH NIE WZNAWIAJĄ, A POWINNI – taką nazwę nosi plik wordowski, który utworzyłem 18 lipca 2016 roku. Dlaczego akurat wtedy? Pojęcia nie mam, może frustrowałem się po cichutku, że nie mogłem w tamtej letniej aurze z namaszczeniem postawić na półce (albo z niej zdjąć) ładnych, twardooprawnych wydań Słonecznego wina Raya Bradbury’ego, Nim zajdzie księżyc Stanisława Czycza albo Księcia przypływów Pata Conroya, albo czegoś jeszcze innego, choć sądząc po dacie (i obecności trzeciego z podanych tytułów na samej górze dokumentu), mogło chodzić właśnie o te książki. Nie żeby stare, sfatygowane, potargane gdzieniegdzie i przyciśnięte warstwą kurzu egzemplarze były złe, one też by mi wystarczyły, ale tu na przeszkodzie stawała ich dostępność. Oczywiście nie mówimy o prawdziwych białych krukach, za których posiadanie trzeba zapłacić równie prawdziwą fortunę, ale o tych troszkę zapomnianych, niemodnych dziś tytułach, które wyszukuje się w antykwariatach albo odwiedza za ich potrzebą portale aukcyjne i patrzy się ze zmieszaniem na ceny będące jeśli nie fortunami, to na pewno ich minikrewnymi – małymi fortunkami dla kieszeni czytelnika.

Sytuacją świeżą są Turkusowe szale Remigiusza Mroza, które oczekując na dodruk, wyceniane są przez właścicieli na aukcjach internetowych na kwotę 100 zł (autentyk, sami zobaczcie! A jeszcze pamiętam, jak półtora roku temu mogłem zamówić u wydawnictwa egzemplarz recenzencki). Zresztą po co szukać dalej… Z Dożywociem Marty Kisiel to jeszcze niedawno jak było?

Ale nie o tym chciałem pisać. Wielcy Nieobecni będą bardziej listą czytelniczych zażaleń, listą nieobecności, które szybko powinno się usprawiedliwić lub odrobić, jak w szkole. Zapełnić dziurę. Tym samym nie będzie to próba opisania przyczyn niewznawiania, ranking największych luk na rynku książki czy odezwa do wydawców. Nie. To będzie subiektywny spis rzeczy, które chciałbym zobaczyć w zapowiedziach, a potem nowościach jakiegokolwiek wydawnictwa w Polsce. Rzeczy, które kiedyś były, ale zniknęły – więc rzeczy w jakiś sposób zakurzonych. Dlaczego zdecydowałem się napisać o tym właśnie teraz, choć „listę skarg i zażaleń” zacząłem tworzyć pół roku temu? Bo leń ze mnie, a lenia może tchnąć tylko widoczny impuls. Moim było to, że… nagle zaczęło się coś na tej liście ruszać i ze zdziwieniem zauważyłem, że jak tak dalej pójdzie, to nie będę miał tego tekstu o czym napisać. A wtedy po co by to wszystko było? :)

A zatem zacznijmy skromnie, jak to u mnie: od dwóch Wielkich Nieobecnych i jednego bonusu.

PAT CONROY – KSIĄŻĘ PRZYPŁYWÓW

Nad mokradłami Karoliny rozgrywał się pradawny taniec, na oczach dzieci umierał dzień w sposób zapierający dech w piersi, aż wreszcie słońce zniknęło, pozostawiając po sobie pomarańczową wstążkę nad szczytami dębów. Księżyc zaczął teraz szybko wspinać się po niebie, niczym ptak wzbijający się nad wodę, drzewa, wyspy: złoty, żółty, bladożółty, bladosrebrny, jaskrawosrebrny, aż wreszcie osiągający odcień trudny do nazwania, a właściwy jedynie nocom Południa.
conroy-1Siedzieliśmy oniemiali na widok tego, jak matka wyczarowała księżyc z wody, kiedy osiągnął najgłębszy z odcieni srebra, Savannah, mająca wtedy trzy lata, zawołała do matki, Luke’a, mnie, do rzeki i księżyca: „Mamo, jeszcze raz!”. I to jest moje najdawniejsze wspomnienie.

I to jest fragment Księcia przypływów Pata Conroya w przekładzie Jerzego Łozińskiego z 2000 roku. Prawda, że piękny? Oryginał został wydany w 1986, pierwszego polskiego tłumaczenia dokonała Alicja Zalewska-Noworyta w 1994 dla Amberu, potem właśnie Łoziński u Zyska i S-ki. Dwa wydania i koniec, do dziś żadnego innego. Conroya wydawało się u nas w latach 90. (m.in. Wielkiego Santiniego czy Muzykę plaży) i na początku dwutysięcznych, potem tylko Albatros powrócił dwoma tytułami w 2010 roku: wznowieniem Muzyki plaży i pierwszym wydaniem Na południe od Broad (premiera światowa – 2009 r.), z czego tylko tę drugą znajdzie się jeszcze w księgarniach internetowych (i podobno jest znacznie gorsza od poprzednich dokonań autora).

W Bibliotece Publicznej w Częstochowie dostępny był tylko egzemplarz z 1994 roku, który nawet w zeszłe lato wypożyczyłem i zacząłem czytać, ale przerwałem, bo za mocno kojarzyłem już fragmenty Łozińskiego, by poznać tę powieść – która od pewnego czasu niesamowicie mnie przyciąga – w innej formie.conroy-2

Jak rzecz wygląda rynkowo? Na Allegro jeszcze rok temu ktoś sprzedawał przekład Zalewskiej-Noworyty za 69 zł, Łozińskiego był trochę droższy. Dziś już nie można tam dostać całości. Wydania były dwutomowe, a obecnie wystawiony jest pierwszy tom Amberu za 25 zł i drugi Zyska za 20 zł, więc wszystko na raty. Cena byłaby do przełknięcia, gdyby w ogóle książka znajdowała się w obiegu.

Z dodatkowych informacji: Pat Conroy zmarł 4 marca 2016 roku, na naszym rynku ta wieść przeszła bez echa. W 1991 roku Barbra Streisand wyreżyserowała adaptację książki o tym samym tytule – nie oglądałem, chcę to zrobić po lekturze. Sama książka może być dla mnie pięknym literackim przeżyciem; za dużo takich rzeczy przeczytałem, by w to choć trochę wątpić.

DANIEL KEYES – KWIATY DLA ALGERNONA

Jest i Daniel Keyes ze swoim Wielkim Nieobecnym, którego nie mogło tu zabraknąć. Kwiaty dla Algernona były pierwotnie opowiadaniem opublikowanym w 1959 roku, a 7 lat później autor przerobił je na bestsellerową powieść, wielokrotnie ekranizowaną i wystawianą na deskach teatru. O czym to jest i jakie emocje we mnie wzbudziło, mogliście przeczytać w recenzji z 2014 roku, do której odsyłam – TUTAJ.

Rzecz jednak ciekawa, że Kwiaty… faktycznie powoli stają się na naszym rynku białym krukiem. Mieliśmy tylko kwiaty-dla-algernonajedno wydanie w 1996 roku, w przekładzie Krzysztofa Sokołowskiego dla Prószyńskiego i S-ki w serii Nowej Fantastyki. Zastanawiające, czemu nikt tego nie ruszył. Jakie prawa autorskie wchodzą w grę, że żadne wydawnictwo nie decyduje się na wznowienie? Inna książka Keyesa, Billy Milligan, zapewne pod wpływem zbliżającej się ekranizacji została w zeszłym roku wznowiona przez Wielką Literę w starym tłumaczeniu z 2001 roku, ale z nowym tytułem – Człowiek o 24 twarzach. Jaki był efekt? Pełen sukces, zapomniana wcześniej książka powróciła na usta wszystkich, ja również przyklasnąłem powszechnemu zachwytowi (recenzja TUTAJ).

Kwiaty dla Algernona już czytałem, ale chciałbym je mieć na półce i móc do nich wracać, polecać je i pożyczać. Obecnie jest to trudne – Kwiatów… trzeba uważnie wypatrywać w antykwariatach albo w sieci, zazwyczaj z marnym skutkiem. Gdy sprawdzałem Allegro dwa tygodnie temu, książka była wystawiona za 100 zł. Dzisiaj pustka. Chcę wznowienia. Czy nie byłoby pięknie, gdyby np. MAG poszedł swoim śladem z tytułami Brunnera i opublikował tę klasykę w Artefaktach? No sami powiedzcie.

A że obiecałem bonus, to będzie bonus: na liście tych Wielkich Nieobecnych znalazłem też tytuły, które mimo długiego tkwienia w cieniu wreszcie zostały wznowione. Sztandarowym i chlubnym przykładem z zeszłego roku jest twórczość Donny Tartt, której nowy wydawca poszedł za ciosem po sukcesie Szczygła i wydał dwie pozostałe książki autorki w pięknych oprawach. Ja np. debiut Tartt z 1992 roku, Tajemną historię, czytałem jeszcze z egzemplarza bibliotecznego z serii Salamandra w tłumaczeniu Pawła Witkowskiego, natomiast nowy przekład, jaki zresztą zakupiłem, przygotował Jerzy Kozłowski, ten sam, który pracował nad Szczygłem. Co ciekawe, Małego przyjaciela z polską premierą w 2003 r. w serii Kameleon już nie wydano w nowym tłumaczeniu, lecz skorzystano z poprzedniego Pawła Lipszyca. Jak pamiętam, ani Tajemna historia, ani Mały przyjaciel nie były książkami ogólnodostępnymi, tę pierwszą można było kupić za cenę zbliżoną do 100 zł, dokładnie nie pamiętam. Mały przyjaciel w ogóle był powieścią niespecjalnie znaną (przy jakiejś niesamowitej aurze Tajemnej historii, którą czytelnicy wspominali jako arcydzieło przeczytane kiedyś, dawno temu, mające wpływ na dalsze wybory czytelnicze – tak przynajmniej ta książka figurowała w mojej świadomości podbijanej przez internetowe opinie) i… raczej niespecjalnie lubianą, co trochę uległo zmianie po wznowieniu. No cóż, tutaj była potrzebna powieść z Pulitzerem, napisana 10 lat po poprzedniej, aby Donna Tartt została ponownie zauważona, ale że zarówno Pat Conroy, jak i Daniel Keyes już nie żyją, zostaje mi (nam?) czekać na inne okoliczności przypomnienia sobie o nich. Oby nie trwało to kolejne 10 lat.

maly-przyjaciel-1 maly-przyjaciel2 tajemna1 tajemna2

A czy wy macie własnych Wielkich Nieobecnych? Mnie zostało ich jeszcze wielu na następne odsłony serii, ale z przyjemnością poczytam o waszych literackich bólach i tęsknotach. Do zobaczenia!

Adrian Kyć

Powiązane posty

33 Thoughts to “Wielcy Nieobecni #1”

  1. Ja ostatnio choruję na „Ciemną noc pazdziernikową” Zelaznego. Wyszło to u nas niedawno, bo dwa lata temu, ale nie jako osobna publikacja tylko składowa któregoś numeru „Czasu fantastyki”. Więc obecnie nawet w bibliotekach jest praktycznie nie do dostania. A sama powieść jest świetna. Właściwie powyższe można odnieść do całej pozaamberowskiej twórczości Zelaznego…

    1. Adrian

      O, zaciekawiłaś mnie tym tytułem ;) Faktycznie wyszedł w wydaniu specjalnym „Fantastyki” z kwietnia 2013 roku (choć to chyba opowiadanie, nie powieść). Czy gdzieś jeszcze – nie wiem. Natomiast z numerami czasopism nawet sprzed paru lat rzeczywiście bywają spore problemy.
      Zysk i S-ka wydali tylko rok temu dwutomowo „Kroniki Amberu” (z czego skorzystałem), ale to i tak co ileś lat się wznawia, a z resztą książek Zelaznego jest różnie: pewnie niektóre są trudno dostępne i stanowią wydania kolekcjonerskie, ale jest też dużo wydań z lat 90. wciąż obecnych w obiegu antykwarycznym, za ceny nawet kilkuzłotowe. Choć fakt, szukając konkretnego, mniej znanego tytułu, można wpaść w błędne koło.

      1. Co najmniej mikropowieść (po przeliczeniu wyszło mi, ze wydany jak najnowsze sandersony miałby ok. 200 stron, ale nie jestem pewna, czy nie popełniłam błędu).
        Ja ogólnie byłabym za wydaniem omnibusa Żelaznego w stylu podobnym do wydań Le Guin Prószyńskiego. Bo komfort czytania wydań z lat dziewięćdziesiątych jest… no, taki sobie.

  2. Nie przepadam za tymi konkretnymi książkami, ale same tytuły pięknie przywołały mi czasy licealne, kiedy to właśnie były te okropne okładki „Fantastyki” i serie „Salamandry” i „Kameleona”, dzięki którym przeczytałem między innymi Keynesa, Fowlesa, Amisa, Bułyczowa, Dicka, Carda, Pratchetta, Adamsa i wielu, wielu innych. Na pewno by się trochę wznowień przydało, to się zgodzę.

    1. Adrian

      Były okropne, ale z dzisiejszej perspektywy jakoś wywołują u mnie tylko pozytywne wspomnienia. Pewnie dzięki temu, że stoją za nimi m.in. nazwiska, które wymieniłeś. I trzeba przyznać, że dzięki jednolitej oprawie wszędzie, dosłownie wszędzie się takiego Kameleona rozpozna. Przeglądając ich stertę w antykwariacie, zawsze robię to z dużą radością i zaciekawieniem, na jaką perełkę tym razem trafię.

      O sporo tytułów z tych serii wydawcy dbają (Zysk się starał, jak mógł, choć ostatnio trochę przestał), ale wiele z nich czeka na swoją kolej już wiele lat. A że Kameleon Kameleonowi i Salamandra Salamandrze nierówni, to można zauważyć po cenach i frekwencji niektórych książek na antykwarycznych półkach :)

  3. Mam tego zyskowego Conroya <3
    A z wielkich nieobecnych marzy mi się wznowienie „Ex Librisu” Anne Fadiman, wtedy na potęgę kupowałabym ją w ramach prezentów!

    1. Adrian

      Nie rozmawiam z Tobą! >.< Widzę, że "Ex Libris" też ma zaporowe ceny. A niby 6 lat temu zostało wznowione przez Znak. To tylko pokazuje, jak szybko dzisiaj książka na rynku umiera ;)

      1. N.

        Wtedy to nawet nie było wznowienie, tylko zupełnie nowe wydanie (też niepozbawione błędów). Kilka razy taniej można ją kupić w oryginale na Ebay’u, ale takiego prezentu nie mogę już dać każdemu :( Foksalowy nakład „Jeśli zimową nocą podróżny” Calvino (jeśli już jesteśmy przy książkach o książkach) też wyczerpany. Można kupić niedrogo starą wersję z okładką Świerzego, ale na tę mam alergię (objawiającą się potwornym odruchem wymiotnym).

        1. Adrian

          No tak, ale oryginały to już osobny temat (swoją drogą, są też klasyki – nawet amerykańskie, w którym to kręgu kulturowym tak się rozczytujemy – niewydane u nas w ogóle; wtedy dopiero stajemy przed dylematem ostatecznym ;)). Śledzę Calvino w księgarniach od jakiegoś czasu, czy mi się Cykladowe wydania nie wyczerpują (zamierzam się już długo, ale zawsze coś), lecz byłem przekonany, że „Jeśli zimową…” jeszcze z Don Kichota dostanę :( To niedobrze… Zerknąłem natomiast na pracę Świerzego, której wcześniej nie znałem – chyba wiem, o czym mówisz ;)

          Podzieliłbym się już teraz głową pełną innych tytułów, ale sama rozumiesz: troszczę się o swoje, żebym miał jeszcze przez jakiś czas o czym pisać ;p

  4. ,,Rzeczpospolita” podjęła się kiedyś wyzwania publikacji pięknego zestawu książek Fleminga o Bondzie. Naprawdę urocze okładki a dodatkowo przystępne ceny – około 5 zł za sztukę. Z tym jednak problemem, że o ile większość książek wciąż można bez problemu kupić, tak o części ,,Żyje się tylko dwa razy” słuch zaginął. Nic. Cisza. Nie pojawia się w żadnych księgarenkach, na oficjalnej stronie czy allegro. I jak tutaj dopełnić kolekcje? Serce się kraje…

    Podobny problem był z książką Casino Royale, która powinna rozpoczynać cały cykl o Bondzie. Pierwsze wydanie pochodzi z 1990 roku (a oryginał bodajże 1953). Na szczęście znak przywrócił ją w 2006 roku do życia. Co prawda zostały tylko używane egzemplarze z Allegro, ale to wciąż rzecz wspaniałą :)

    1. Ale oczywiście cena nie spada poniżej 80 zł :)

      1. Adrian

        Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym już jakiś czas temu. Czyli nic się w tej kwestii do dzisiaj nie zmieniło… Co prawda jakiś gość na Allegro sprzedaje 13 tomów, wśród którym jest „Żyje się tylko dwa razy”, ale za całość liczy sobie 300 zł, więc pewnie Cię to nie ratuje :P

        Aż dziwne, że takie książki nie są nieustannie w obiegu, a ich zagraniczne wersje można kupić nawet kilka razy taniej. A na przykładzie ceny „Casino Royale” widać najlepiej, co znaczy 10 lat dla rynku książki :)

        To jest jednak seria, która i tak prędzej czy później zostanie wznowiona w jakiejś serii (jeśli nie kioskowej, to długofalowej, wydawniczej), więc bądź dobrej myśli przy premierze każdego kolejnego filmu!

  5. Chciałabym żeby wydano – nie wznowiono, bo tego nie było w formie książkowej, tylko druk fragmentami w czasopiśmie: „Remake” Connie Willis. Jej „Księga Sądu Ostatecznego” też nie tak łatwo dostępna, ale mam.

    1. Adrian

      Niestety na pierwsze wydania można czekać i czekać… Zwłaszcza że, jak się dowiedziałem, książka miała premierę w 1994 roku, więc po prostu ją pominięto przy wydawaniu polskich tłumaczeń Willis w latach 90. (zresztą znaczna ich większość to właśnie Nowa Fantastyka). Reszta wydań jest dość przystępna cenowo.

      Trzymam kciuki, aby się coś ruszyło ;)

  6. Mnie tam brakuje dziecięcych, fajnych bardzo. „Pluk z wieżyczki” i dwa tomy „Elli i przyjaciół”, to sztandarowe przykłady :) Na używki mnie nie stać :(
    PS. Tzn. na „Ellę …”, bo Pluka szczęśliwie mam :D

    1. Adrian

      Oj, ceny są niemałe… Ale książki z dzieciństwa to osobna bajka – już połowa sukcesu, jeśli się pamięta tytuł i autora, a nie szuka po szczątkach fabuły czy jakimś elemencie okładki :) No i pewnie w tym wypadku zadowalają najbardziej te stare wydania sprzed lat, które się pamięta, właśnie dlatego, że ma się do nich sentyment.
      PS Na Pluku zbiłbyś teraz małą fortunę :P

      1. Zbiłbym, ale za bardzo lubię :D

  7. Do książek dzieciństwa -„Najcudniejsza piękność” Karnauchowej, takie baśnie wschodnie. Moja Mama nie znosiła mi tego czytać, bo robione były wszystkie na jedno kopyto, dwóch synów mądrych i Jaś- Głuptaś, który okazywał się najmądrzejszy. Potem już zaczytywałam sama. W środku były jakieś grafiki, teraz wiem, że dobre, ale jako dziecko nie zwracałam uwagi. Książka była pożyczona i albo została zwrócona, albo zaginęła gdzieś w ferworze przeprowadzek. Szkoda…
    Miałam jeszcze drugą ukochaną, „Bajarka opowiada”, baśnie różnych narodów. Niedawno (jakieś 2-3 lata temu) było wznowienie, obdarowałam wszystkie znajome dzieci i sobie też kupiłam ;)

    1. Adrian

      O, to naprawdę piękny gest ;)
      Dobrze, że takie książki i takie wydania nie są zapominane właśnie dzięki sentymentowi i przekazywaniu ich następnym pokoleniom. A tych zapomnianych lub przepadłych przez lata też trochę będzie. Sam pamiętam jak przez mgłę zbiór jakichś baśni indyjskich, którego już dawno nie ma w moim rodzinnym domu. No i te ilustracje, które się oglądało po setki razy i można było odrysowywać z pamięci ; )

  8. A co z obecnymi, ale w formie lichej i zawartości niegodnej? Dlaczego nie można zakupić ładnie wydanych dzieł zebranych Hrabala na ten przykład?? :)

    1. Adrian

      Nieobecni od brzydko bądź byle jak obecnych są bardziej palący :D A opasłego Hrabala to sam bym postawił na półce i może wreszcie porządnie po niego sięgnął!

  9. bazil

    Wielkim nieobecnym dla mnie jest na pewno „Z psich pazurów” Dona Winslowa. Z tego co wiem ta rewelacyjna powieść w Polsce została wydana tylko raz i to z tak okropną okładką, że nikt normalny po to by nie sięgnął w księgarni. Powieść w tym roku doczekała się równie dobre kontynuacji na razie nie opublikowanej w Polsce.

    1. Adrian

      Zobaczyłem okładkę… jest okropna, wygląda jak zainspirowana tanimi grafikami VHS-owych sensacji (z tym że tamte dziś mają klimat i warstwę symboliczną). Widzę, że sama powieść jest w swoim gatunku ogromnie wychwalana, więc może to kwestia czasu, aż dostanie godną oprawę? Stare wydanie faktycznie nie jest zbyt cenione, bo można je kupić w internecie po księgarnianych cenach.

  10. […] nie czytał wstępu, tego odsyłam do pierwszej odsłony cyklu. Kto już wie, o czym się tu będzie prawić, niech się rozsiądzie – dla równowagi wygodnie […]

  11. O widzisz, Pat Conroy. Odkryłam przypadkiem, w Emipku kupiłam „Muzykę plaży”. Cudo! I chciałam więcej, a się okazało, że nie bardzo się da. O bibliotekach wówczas nie pamiętałam, a jak chciałam kupić, to tylko w drugim obiegu. A ja preferuję jednak pierwszy.
    I przypomnieliście mi o Salamandrze i Kameleonie. Uwielbiam do tej pory, chociaż raczej z sentymentu, bo już wieki całe nic nie czytałam. Ale fajnie byłoby zebrać serię. Też kilka perełek trafiłam. To w ogóle jeszcze dycha?

    1. Adrian

      No właśnie, często jest tak, że jakieś nazwisko ginie i po odkryciu go pozostaje nam tylko ten drugi obieg. Gdyby jeszcze Conroy jakoś się w nim zaznaczał, najlepiej w przystępniejszych cenach, to nawet nie zżymałbym się na gorsze wydania.
      Ja, prawdę mówiąc, nie mam możliwości mieć do tych serii sentymentu, ale one i tak budzą we mnie jakieś pozytywne wrażenie, jakbym zaczytywał się w nich lata temu. To pewnie kwestia wielkich tytułów i tej kiczowatej, ale na swój sposób uroczej oprawy :) Chyba dycha, choć to już raczej tradycja niż faktyczny związek z wydaniami z lat 90. Trudno znaleźć dokładne informacje na ten temat, a jeśli już są, to mówią o Kameleonie i Salamandrze w czasie teraźniejszym, choć bez podawania tytułów, które mogłyby się do nich zaliczać.

  12. Natalia

    Adrian, pomóż :) W skrócie: zachęciłeś mnie do przeczytania Księcia przypływów, na allegro widzę i w przekładzie Alicji Zalewskiej-Noworyta, jak i Łozińskiego, jakie jest lepszy? Piszesz, że odłożyłeś Zalewską, bo już mocno kojarzyłeś Łozińskiego, to przeważa na jego korzyść, rozumiem?… A teraz będę słodzić ;) 2 lata temu, zachęcona Twoim wpisem: „JEZU, NIGDY PÓŹNIEJ NIE MIAŁEM JUŻ TAKICH PRZYJACIÓŁ JAK WTEDY, KIEDY BYŁEM DWUNASTOLATKIEM, A WY?” – 2. CZĘŚĆ WAKACYJNYCH DUMAŃ SECRUSA zdobyłam Słoneczne wino. (Zdobyłam, bo nie zapłaciłam za tę pozycje na allegro ceny, jaką zwykle płacę za książki tego typu: cienkie i antykwaryczne). Ale chyba nigdy wcześniej ta wydana suma nie spowodowała takich wrażeń, nie obudziła takich emocji, nie wyzwoliła tylu ciepłych uczuć, takiej nostalgii. Do wymienionego wpisu sięgam już co roku, powoli zbliża się kolejne lato i po raz kolejny będę go czytała, zanurzając się w ten cudowny klimat. Komu mogę polecam Słoneczne…, ale tylko tym, którzy wiem, że będą umieli ją docenić… Mam wrażenie, że Książę przypływów jest wstanie uwieść mnie tak samo, przynajmniej ja tak odbieram Twój zachwyt nim, no i ten cytat… Może w tym roku dodasz kolejną część do wakacyjnych dumań ? :) Pozdrawiam Cię mocno.

    1. Adrian

      Natalio, przede wszystkim jest mi niezmiernie miło czytać taki komentarz i bardzo za niego dziękuję :) „Księcia przypływów” zamierzam dopiero przeczytać w te wakacje, pewnie na przełomie lipca i sierpnia uda mi się wejść w tę opowieść. Trudno mi zatem polecać jedno albo drugie tłumaczenie – to, że przywiązałem się do krótkich fragmentów tłumaczenia J. Łozińskiego, nie może świadczyć o jego wyższości i wolałbym obiektywnie nie odrzucać przekładu A. Zalewskiej-Noworyty. Najlepiej byłoby udać się do biblioteki i porównać sobie pierwszy rozdział pod względem języka (co bardziej do Ciebie trafia, gdzie język płynie bardziej harmonijnie), a dopiero potem dokonać zakupu.

      1. Adrian, no i mam :)
        W bibliotece, jak się okazało, w sumie nie do zdobycia, ale od czego ma się Kindla i „zaprzyjaźnionego gryzonia” (wiem, wiem, nie jest to powód do dumy, ale czasem i tak trzeba sobie radzić).
        Moja wersja jest tłumaczona przez Łozińskiego. Być może będę miała kiedyś okazję ją porównać do Zalewskiej. Na pewno jednak podzielę się wrażeniami, jak i emocjami, bo te najbardziej ze mnie wyłażą podczas czytania literatury… Zwłaszcza tej najlepszej :)
        Wiesz, skrycie liczę na to, że uda Ci się, a może raczej – natchnie Cię słońce i letnia aura – na napisanie ciągu dalszego letnich rozważań.
        Może jestem po prostu sentymentalna, no ale cóż, bo poruszyłeś dużo wrażliwych strun we mnie tym cyklem. To taki wymarzony przez mnie wpis, idealny wręcz.
        Zestaw książek zaproponowanych, choć nie czytałam jeszcze wszystkich, jest zestawem cudownie wpisującym się w rozgrzany asfalt, wibrujące powietrze od gorąca i czasu młodości, radości i beztroski…

        Zawsze, kiedy czytam takie wpisy, dziękuję za to, że ktoś potrafi ubrać w słowa moje myśli i odczucia…
        Dziękuję :)

        1. Adrian

          A mnie się udało dorwać w bibliotece i też już mam, na lipiec (Łoziński) ;) Choć pewnie i tak się skuszę na którąś allegrową ofertę.

          Na słońce i letnią aurę też liczę, dodając do tego inspirujące opowieści. Twoje miłe słowa i reakcja na tamte wpisy są już całkiem sporym impulsem do tego, żeby się zmobilizować. Natomiast te tematy u mnie też wypływają z sentymentu, takiego ogromniastego, którego nie da się już trzymać w środku, więc upuszcza się go w słowach :) A to o „rozgrzanym asfalcie” i „wibrującym powietrzu” to znów ten język, na który zwróciłem uwagę w dumaniach – zawsze podobnie poprowadzony i zawsze działający na wyobraźnię.

        2. Adrian

          Ja dziękuję, że takie refleksje nie giną w próżni, bo jeśli jest nas więcej, to w przyszłości nie zabraknie nam książek, nad którymi będziemy się rozpływać (ktoś z nas z pewnością będzie tworzył nowe, równie wspaniałe historie, aby pozostali mogli się nimi karmić) ;) Dziś do wspomnianego zestawu tytułów pewnie mógłbym dopisać jeszcze kilka…

          Życzę wspaniałego lata!

    2. Adrian

      Zgrabnie przechodzę do słodzenia :) To dla mnie największy komplement, kiedy czytam, że ktoś zaufał moim wrażeniom i wydał niemało pieniędzy na książkę, która potem także jemu dostarczyła tylu wspaniałych doznań. „Słoneczne wino” jest piękne, podczytuję sobie je ulubionymi cytatami i wracam zarówno do tego świata w książce, jak i lata, kiedy ją czytałem. Bardzo możliwe, że w te wakacje nie będę mógł się powstrzymać i jeszcze raz przeczytam całość. Ogromnie się cieszę, że wracasz do moich dumań – pisałem je głównie dla siebie, a gdy czytam, że także dla Ciebie mają szczególną wartość, od razu szeroko się uśmiecham :) Doskonale rozumiem to wybiórcze polecanie powieści Bradbury’ego; to jedna z tych książek, których nie poleciłbym każdemu, ale wiem, jakie osoby uszczęśliwiłbym nią ponad miarę.

    3. Adrian

      Na razie też sobie myślę (tak naprawdę teoretyzując), że „Książę przypływów” będzie miał podobną moc, choć przecież nie mogę mieć żadnej pewności :) Może w podobnym czasie uda nam się zderzyć te oczekiwania z rzeczywistością. Kolejna część dumań, mówisz… Dwie pierwsze narodziły się bardzo spontanicznie, powiedziałbym wręcz, że spadły z nieba z promieniami słońca. Następnej nie będę planował, więc może przyjdzie do mnie sama? Nawet chciałbym, żeby tak było, ale niech to lato ostatecznie rozstrzygnie.

      Pozdrawiam, przesyłając moc serdeczności! :)

Leave a Comment