Różne 

Popłuczyny po Incalu

noe Agnes z Dowolnika podsumowała Noe. Za niegodziwość ludzi bardzo krótko, moja notka będzie chyba jeszcze krótsza.

Noe nie kupiłem, Agnes po przeczytaniu i bardzo oziębłym przyjęciu podarowała go mnie, a w przepięknie odręcznie napisanej notce dołączonej do komiksu zasugerowała, że może kwestia sympatii do tego tytułu leży w płci czytającego

Nie leży, no chyba żeby przyjąć, że ja mam kobieca duszę, albo ewentualnie częściowo damski umysł, bo dla mnie Noe to popłuczyny. Wiem, że popłuczyny muszą być po czymś, ale ja już wiem po czym, więc mogę pisać tak z pełną świadomością. Zacząłem czytać, niby wszystko ok, bo historia z potencjałem, opowiadanie historii z Biblii w odrobinę inny sposób to całkiem niezły pomysł. Ale już po kilku katrach zaczęło mi zgrzytać. Maniera rysowania dość specyficzna, bohaterowie o dziwnych motywacjach, świat który mi się nie trzymał kupy. I nagle olśnienie! Już wiem, że kiedyś czytałem podobne komiksy, z bardzo podobną narracją i rysunkami, ale w sumie jakościowo o niebo lepsze. To były dwie serie Alejandro Jodorowsky’ego ze świata Incala czuli Technokapłani i Kasta Metabaronów. Różnica jest mniej więcej taka, jakby ktoś wziął oryginał i częściowo przerysował go drżącą ręką przez kalkę. A potem grubą krechę poprawił poszarpane linie. Mam też wrażenie, że sposób prowadzania fabuły też jest nieudolnie „odgapiony” od Jodorowsky’ego, przynajmniej od takiego jakiego pamiętam. Nie polecam.

Jeśli jednak ktoś ma ochotę na inne spojrzenie to zapraszam na Zaginiony Almanach.

 

Powiązane posty

One Thought to “Popłuczyny po Incalu”

  1. O, to ja bardzo chciałabym ten Incal poznać!