Adrian (Secrus) Książka Z zakurzonej półki 

[Z zakurzonej półki] Opowieść o człowieku…

Pochylmy się nad losem biednego pisarza. Takiego, któremu rodzi się w głowie wspaniała historia, opowieść wieloznaczna i głęboka, lecz przy tym tak irytująco niewdzięczna, że zainteresować kogokolwiek jej zarysem byłoby osiągnięciem niezwykle prestiżowym. John Williams nadał życie pozornie prostej fabule, tematycznie wręcz nieatrakcyjnej, bo przekrój życia anonimowego profesora – niechby chociaż była to persona realna i sławna! – nie jest pierwszym skojarzeniem, gdy myślimy o porywającej książce. A jednak coś wyjątkowego zadziało się w Profesorze Stonerze, że podczas lektury milkły wszystkie szmery z otoczenia, a po głowie maszerowały mi setki myśli. Żeby tyle wycisnąć z prozaicznej opowieści, trzeba chyba… mieć niebywały talent?

Jak na książkę, która „pisarską pasję ukrywa pod sztafażem chłodnej, klarownej narracji”*, dzieło Williamsa błyskawicznie pochłania uwagę czytelnika i nie oddaje jej aż do ostatniego zdania. Czyni to w kontekście historii życia pewnego profesora, który dorastał w farmerskiej rodzinie, ale na studiach rolniczych zakochał się w literaturze angielskiej realizowanej w ramach dodatkowych zajęć. Autor w stonowanych i pełnych językowej elegancji słowach relacjonuje losy Stonera, jego młodość, przyjaźnie na uczelni, karierę naukową, sytuację rodzinną, problemy małżeńskie i wiele innych przejawów życia, które mogą dotyczyć każdego szarego człowieka. Co więc sprawia, że powieść mająca pięćdziesiąt lat, do tej pory zapomniana przez polskich wydawców, nagle wdziera się do mojej świadomości i zabiera kilka godzin z życia, ubogacając je i dopełniając? Przyczyna jest oczywista – i zaznaczam, że nieczęsto z czystym sumieniem używam tego argumentu w recenzjach – to po prostu inteligentna powieść.

John Williams w swoim najbardziej osobistym dziele dużo czepie z własnych doświadczeń wykładowcy Uniwersytetu Denver. Być może dlatego środowisko akademickie zarysowane zostało z ogromnym pietyzmem – czuje się moc tych murów, niemal słyszy szuranie podeszew po wypastowanej podłodze, widzi się profesorów siedzących przy swoich biurkach, skrytych w słabym świetle lampek i wczytujących się w grube, zakurzone księgi. Inaczej wyglądał uniwersytet w czasach młodości Stonera, gdy w piątkowe popołudnia opuszczał go, kierując się z dwoma przyjaciółmi do baru na piwo i długie rozmowy, inaczej w przyszłych latach, kiedy Stoner wykładał. Muszę przyznać, że uczelniany klimat oddano perfekcyjnie, amerykańska akademickość zawsze frapuje i wciąga, a tutaj, wzbogacona o historyczne tło dwóch wojen światowych czy wielkiego kryzysu, stanowi pełną paletę przecinających się żywotów, przychodzących i odchodzących, zespolonych wspólnym przeznaczeniem. Gdzieś pośród dylematów życia tkwi Stoner – „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”** – postać dźwigająca każdy drobny element powieści. I niech ktoś spróbuje zaprzeczyć, że to właśnie nie kreacja pana profesora czyni tę historię wielką!

Każda biografia, nawet fikcyjna, zrzuca cały ciężar wrażeń na barki głównego bohatera. Tytułowa postać wzbudza tak wiele emocji, że mimo kurtuazyjnej narracji wodzi czytelnika za nos i zmusza do utożsamiania się ze Stonerem. Przez karty powieści przemyka gorzki tragizm postaci – profesor zawsze wiedział, co go czeka, z takim przeświadczeniem żył, z bolesnym stoicyzmem, niezłomnością i zgodą na każde zło. Nawet jeśli jakieś zdarzenie było go w stanie zaskoczyć, przyjmował je z rezerwą i typowym dla siebie dystansem. Człowiek dający świadectwo istoty humanizmu, którego przeznaczeniem była miłość – do książek, pełnej wyrzutów żony, młodej doktorantki w objęciach płomiennego romansu, do każdego przejawu życia – musiał ją porzucać i pokonywać lata z opuszczoną głową. Dostrzegałem w czynach tego człowieka jakąś ironię losu. Stoner miał w sobie ogromne pokłady miłości, czuje się do niego sympatię, ale chyba profetyczne są słowa jego przyjaciela z młodości, że nie do końca umiał żyć. A może potrafił, a życie stawiało go przed zbyt trudnymi zadaniami, którym nie umiało sprostać zwyczajne, bezinteresowne dobro profesora? O tym na pewno będziecie myśleć po przeczytaniu książki.

Prawdą jest, że chwilami przeszkadza nieporadność bohaterów w komunikacji z innymi ludźmi, jakby była przesadzona, a w moich notatkach, spisywanych za każdym razem, gdy planuję poddać recenzji jakiś literacki twór, pojawiały się nerwowe zdania, w których wyrzucałem Stonerowi bycie życiowym nieudacznikiem bez zdolności walki o swoje (przy niektórych scenach małżeńskich można dostać białej gorączki!), lecz takie fragmenty tylko podsycają lekturę. Największym atutem prozy Williamsa jest siła oddziaływania – żadne słowo narratora nie pozostaje obojętne, świat powieści rozrasta się w naszej wyobraźni, bohaterowie wychodzą z chropawej powierzchni papieru i mówią do nas, a my uważnie słuchamy. To zasługa pięknego słowa, dziś towaru ewidentnie deficytowego. Profesora Stonera nie dopełnia sama fabuła, ale właśnie sposób, w jaki jest podawana, jak w dobrej, dopiero odkrytej restauracji, a nie w barze szybkiej obsługi. Autor płynnie przechodzi z pola domowych i rodzinnych problemów do życia uczelnianego – te dwa obszary naturalnie się przenikają. Nie zabrakło też miejsca na literacką ekwilibrystykę: ślub Stonera, który jest zapowiedzią serii małżeńskich nieporozumień, opisano w konwencji snu, a bohater pamięta z niego tylko urywane sceny, i to one trafiają do czytelnika. Jakby ta nierzeczywista atmosfera zwiastowała smutek, żal i rozgoryczenie. Właśnie, Profesor Stoner jest powieścią z goryczą, lecz jej ostateczne znaczenie może być różne – ktoś zobaczy w bohaterze nieszczęśnika, który zaprzepaścił życie, ktoś inny, jak sam autor, mężczyznę z uporem realizującego się i prowadzącego żywot cichy, pełen potknięć, ale ostatecznie udany. Taka paleta odczytań dowodzi, że do prozy Williamsa się wraca.

O czym więc jest ta książka? W pewnym momencie przyjaciel mówi bohaterowi, że sytuacja, w jakiej się znajdują – uczelnia, studiowanie – to jest jak życie klasztorne, powolne dogasanie. I może właśnie o takim powolnym dogasaniu życia niepewnego człowieka jest ta książka. O duszy, powtarzalności losu, przeżywaniu i miłości, a także siłach, które działają na nią destrukcyjnie. Książka o egzystencji tak nieokreślonej, jak nieokreślone są myśli po jej ukończeniu. Wreszcie o uciekających przyjaźniach, mijających chwilach, trudnych wyborach i stopniowym lepieniu swojego żywota, który – co smutne – zawsze pozostaje taki sam. Przy tej całej uczuciowej tyradzie to też proza dostarczająca ogromu przyjemności. Czyta się bardzo szybko, słowa przepływają przed oczami, sprawnie budując opowieść; prozaiczną, ale równocześnie ciekawą i skomplikowaną, będącą udramatyzowaniem przeciętnie porywającej tematyki. Postarajcie się tylko nie znienawidzić Stonera i odnaleźć w jego życiu sens, bo czasem będzie to wymagało dodatkowego wysiłku. Gdy już to zrobicie, o piękne wrażenia bądźcie spokojni. Może nawet ta zewnętrzna oschłość nie przeszkodzi wam w tym, by nad losem pana profesora uronić łzę?

Cudownie scharakteryzowała Billa Stonera pani Agnieszka Hofmann z bloga Krimifantamania. Nie mogłem się powstrzymać przed tym, aby nie zacytować, bo to słowa idealnie wieńczące sens książkę: „Bity przez los, uginający się pod ciosami, ale do końca niezłomny. Zwykły człowiek. Bohater”.

* ze wstępu Johna McGaherna
** Mikołaj Sęp Szarzyński – Sonet IV

Podsumowanie:
Tytuł:
Profesor Stoner
Autor: John Williams
Wydawca: Sonia Draga 2014 (premiera: 1965)
Moja ocena: 9/10

Powiązane posty

15 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] Opowieść o człowieku…”

  1. Sam temat rzeczywiście nie wydaje się bardzo porywający, ale widać wykonanie to nadrabia. Skoro tak bardzo polecasz ten tytuł na pewno będę go miała na oku :)

    1. Secrus

      Utalentowanemu pisarzowi łatwiej przyjdzie olśnić realizacją średniego tematu niż przeciętnemu utrzymać wrażenia po dobrej fabule ;) W przypadku „Profesora Stonera” nie jestem jedyny w zachwytach, więc polecam!

  2. Świetna powieść, która udowadnia, że nie trzeba wydumanej fabuły, by stworzyć mądrą i wzruszającą historię. „Profesor Stoner” stał się jedną z najważniejszych książek mojego życia i zdecydowanie polecam lekturę wszystkim zainteresowanym !

    1. Secrus

      Ja myślę podobnie, a skoro uważam „Profesora Stonera” za bardzo ważną książkę zaledwie kilka dni po przeczytaniu, zapewne to przeświadczenie będzie z czasem tylko kiełkować ;) Mój egzemplarz już ma pierwszego chętnego do użyczenia, a będę polecał dalej.

      I tak to się dziwnie dzieje, że możemy czytać fantastykę, połykać kilogramami kryminały albo kontemplować największą klasykę, a przyjdzie taka niepozorność, którą trudno gdziekolwiek przyporządkować, i poruszy jak mało która książka…

  3. Ok, panie Secrus, czas przestać już polecać same genialne książki, bo to jest przegięcie, że co do Ciebie wchodzę, to wychodzę z kolejnym tytułem OBOWIĄZKOWYM :D

    1. Secrus

      Przepraszam, to tak samo jakoś… :( Już mnie mdli od tego lukru w pozytywnych recenzjach, chciałoby się po czymś ładnie pojechać, ale nie da się – od miesiąca słabizn nie czytam i już :D Obiło mi się gdzieś o uszy, że z początku byłaś do „Stonera” raczej sceptycznie nastawiona, więc liczę, że to już przeszłość i kiedyś tam, w wolnym czasie, sięgniesz, bo to faktycznie OBOWIĄZEK! ;)

      1. :D To widzę, że tak jak ja przeszedłeś na pozytywną stronę mocy, bo ostatnio doszłam do wniosku, że po prostu szkoda mi czasu na słabe książki :D Lukier – mniam mniam :D
        Byłam ogromnie sceptyczna, ale już wszystko wiem, wszystko rozumiem i zaczynam polowanie :D

        1. Secrus

          Właściwie dobrowolnie nigdy nie wybierałem słabych książek, czasami jakoś samo wychodziło ;) Ale to fakt, ostatnio nadrabiam tylko pewniaki, które mam w planach od dłuższego czasu – i przez to luty jest czytelniczo przebogaty.

  4. Nie lubię jak tak zachęcają mnie do kolejnych książek, skoro jeszcze tyle czeka w kolejce. No a przecież takiej recenzji nie da się oprzeć :F

    1. Secrus

      A pożyczonych i rekomendowanych przez Secrusa to się nie czyta! ;p Ale Tramwaj nr 4 będzie wieczny, zawsze można wejść i coś dobrego sobie uszczknąć ;)

  5. Czyli kolejny punkt na liście „must read”.

  6. […] Ok, tutaj ostrzeżenie: do chłopaków z Tramwaju Nr4 wybieracie się na własną odpowiedzialność, bo co Secrus poleci, to ja MUSZĘ to mieć, a tym razem jest to „Profesor Stoner” Johna Williamsa: TUTAJ. […]

  7. Oj tak, to wszystko prawda, co do joty! Jakie to niesamowite, że niekiedy poruszają nas książki, po których zupełnie się tego nie spodziewamy. Dla mnie to była zupełna niespodzianka, olśnienie. I to wrażenie niezwykłości pozostało, mimo upływającego czasu. Sporo myślę o tej książce, o tym człowieku, o treści jego życia i – nieuchronnie – także o tym, co pozostanie po mnie. I wbrew pozorom odnajduję tu dość otpymistyczne treści…

    1. Secrus

      W pierwszym wrażeniu książka raczej przybija pesymizmem, ale jeśli rozważy się słowa autora, które wypowiedział w jednym z wywiadów pod koniec życia, umieszczone we wstępie do polskiego wydania, to faktycznie patrzy się na nią inaczej – Stoner w jakimś stopniu był szczęśliwy, choć może nie tak, jak zazwyczaj myślimy o szczęściu.

      „Robił to, co chciał, żywił jakieś uczucia wobec swojej pracy i miał poczucie, że jest ona ważna. Dawał świadectwo wartościom, które coś znaczą”

      I ja zgadzam się z tymi słowami tak samo, jak z Pani komentarzem powyżej. Nawet jeśli podczas lektury nieustannie towarzyszyło mi pewne przygnębienie.

Leave a Comment