Adrian (Secrus) Książka Z zakurzonej półki 

[Z zakurzonej półki] Internat złych uczynków

Internat dla chłopców na dalekiej prowincji Austro-Węgier, ostatnie lata Monarchii. Atmosfera osamotnienia, ale też dziwnego osaczenia, krańca świata z dala od rodziny, dużych miast, dziecięcej przeszłości… i moralności? Kwadrat przestrzeni jakby stworzony do tego, by wpuścić do labiryntu korytarzy wielkiego gmachu w jego obrębie bestię – nierealną, zrodzoną z filozofii, psychologicznych gier i manipulacji. Robert Musil odwiedził to osobliwe miejsce, aby udokumentować proces wykluwania się demonów w głowach młodych ludzi oraz uruchomić spiralę nieukształtowanych emocji, gmatwaninę sprzeczności na drodze formowania umysłu, który łaknie przeżyć. Często takich, jakie ucywilizowane społeczeństwa odrzuciły już wieki temu.

Ze świadomością podobnego tła wydarzeń poznajemy czterech uczniów: Törlessa, Beineberga, Reitinga i Basiniego. Ten pierwszy będzie opowiadał, ten ostatni stanie się przedmiotem opowieści. Gdy koledzy przyłapują Basiniego na kradzieży, postanawiają nie mówić nic władzom internatu w zamian za częściową uległość winnego. Basini ma być na każde ich skinienie, ma poddawać się ich woli, aby uzyskać rozgrzeszenie. Machina manipulacji i prześladowań – zogniskowana w opuszczonej komórce na terenie internatu – stopniowo przyspiesza i zatacza coraz szersze kręgi. To, co na początku było zwykłą młodzieńczą ciekawością i łaknieniem przeżyć, przeistacza się w niebezpieczne pasmo upokorzeń. Dręczenie psychiczne, fizyczna brutalność, a także napastliwość seksualna są zjawiskami, w których uczniowie się zatracają. Pozorny dystans zachowuje wyłącznie Törless, relacjonując coraz bardziej nieludzki eksperyment. W jaki sposób to czyni?

Język powieści Musila to rzecz wymagająca osobnego akapitu. Austriacki autor poza beletrystyką parał się dość intensywnie eseistyką o tematyce przeważnie psychologicznej (dość powiedzieć, że swoje nieukończone opus magnum spisywał przez ponad 20 lat, a składało się ono z dziesiątek autorskich rozpraw filozoficznych, esejów i tekstów naukowych z dziedziny moralności, antropologii i współczesnych twórcy wydarzeń społeczno-politycznych). Język jest więc trudny, zdania długie i chwilami niezrozumiałe, a myśli górnolotne. To skutek obecności rozważań natury duchowej, które kształtują umysł i duszę młodego narratora – Bildungsroman pełną gębą, ale w wydaniu niełatwym, ponieważ opartym na technice strumienia świadomości. Przemyślenia Törlessa przybierają naprawdę skomplikowaną postać. Rozmywa się sens wielu rozważań, bo raz, są jakby na siłę zaszyfrowane, a dwa, dość mocno odrywają się od rzeczywistości, w jakiej żyjemy (częsty zarzut – wiek bohaterów a ich rozmyślania, przeintelektualizowane dialogi i tezy filozofów z co najmniej kilkuletnim stażem). Trudno uwierzyć w to, że wszystko poza warstwą fabularną również może gdzieś w naszym świecie istnieć. Nie u tak młodych ludzi, nie w takiej złożoności i głębi. Gdyby powieść Musila trafiła do kanonu lektur, byłaby zmorą uczniów. Można podejść do Niepokojów… jak do Cierpień młodego Wertera i się męczyć, nawet tytuły brzmią podobnie. My sięgamy jednak po tę książkę dobrowolnie, a i tak nie możemy ani na chwilę zmniejszyć skupienia, bo nie wyodrębnimy ani jednej pełnej nici z narracyjnego kłębka.

Inna kwestia, że to po prostu świetnie napisana literatura. Opisy miejsc – one wprawiają w zachwyt. Dawno nikt tak dobrze nie namalował mi słowem wieczoru, który wchodzi na niebo i ziemię. Wieczoru sprzed lat, gdy trzeba było wracać do domu, ale młodzieńcza dusza nie czuła jeszcze zmęczenia. Można uznać, że to wszystko ujęto w dość rozwlekłym słowotoku, że gdzieniegdzie aż za bardzo zbliżono tekst do naukowej rozprawy – bo samych dialogów czy fragmentów akcji nie napotkamy wiele – ale w tym tkwi urok narracji Austriaka. Mnie też to męczyło i co najmniej kilka stron uciekło mi zupełnie, schowane za mgłą niezrozumienia, ale tak już bywa przy podobnych powieściach. A niektóre akapity naprawdę były bełkotem, przynajmniej dla zwykłego zjadacza chleba, który przecież wcale nie musi być głupi i ograniczony.

Ale zejdźmy trochę na ziemię, zanim znów na moment wzlecimy. W książce nie ma bohaterów, których można by lubić, ale tez treść nie daje złudzeń, że to będzie przyjemna lektura. Törless jest bierny, ofiara do bólu nijaka, a dręczyciele brutalni i ograniczeni na tyle, że chciałoby się ich za ten brak wyobraźni pozabijać. Kilkustronicowe wycieczki do mózgu narratora przerywają fabułę, która nie jest specjalnie rozbudowana; tu liczy się kontekst, treść i sens. Obrazów maltretowania i znęcania się na tle homoseksualnym nie przedstawiono dosłownie, jak we współczesnej literaturze, ale sfera niedomówień w zupełności wystarcza. Całość warstwy przemyśleń jest egzaltowana, to pewne, a jednak coś popycha czytelnika do tego, by dowiedzieć się, jaki koniec będzie miała sprawa Basiniego i młodych manipulantów z internatu.

Powieść osadza się gdzieś na granicy dobra i zła, napięcia i opanowania, normalności i szaleństwa, dziecięcej bezbronności i wyrachowania dorosłych. Nigdy nie jesteśmy do końca pewni, po której stronie stoimy. Migawkowe sceny rozmów i gestów malują nam rzeczywistość utkaną z chwil, które tak szybko, jak pojawiają się na scenie, ustępują miejsca następnym. I nie wiemy ostatecznie, co myślał i czuł bohater, wypowiadając ważne słowa. Najciekawsze, że chyba często on sam nie wiedział. Wkraczamy do świata nowych chłopięcych fascynacji – jesteśmy świadkami narodzin pożądania, nienawiści, bezlitosnych myśli i pytań o zachwianą moralność. Obserwujemy rozwój zalążków ohydnej manipulacji; zła, które wynika z braku autorytetów, błędów wychowania, może nieświadomości konsekwencji? Wszystko jest niby głębokie, ale przy tym nie oddziałuje tak, jak prostsze przekazy traktujące o podobnych problemach. To jednak z pewnością kwestia odpowiedniego spojrzenia.

Gdy powieść dobiega końca, ma się dziwne wrażenie, że ten internat, ta czerwona komórka, w której działy się straszne rzeczy, były tylko jakąś odwróconą moralnością w zakrzywionej iluzji. Taką, że jej cel to zaledwie pokazanie czegoś, czego nie powinniśmy przeżywać naprawdę. Więcej nawet: nie musimy przeżywać, bo to przesada, sztucznie wytworzone warunki. O ile jednak tytułowe niepokoje wychowanków faktycznie trącą przesadą, o tyle temat znęcania się – współcześnie: bullyingu – nad słabszymi, nieodpornymi, pozwalającymi na takie posunięcia jest żywy od zawsze, a dziś szczególnie. W Niepokojach wychowanka Törlessa ta tematyka wędruje za daleko i w potwornym kierunku, ale to przecież symbol, kontekst, który ma nam coś uświadomić – złe funkcjonowanie placówek wychowawczych, niebezpieczeństwa dojrzewania, bierność i ucieczka przed złem, wtapianie się w milczące tło mimo chęci zmiany, fatalne skutki braku opieki czy złudne wrażenie elitarności. To wszystko żyje tak samo, jak żyło sto lat temu w Monarchii Austro-Węgierskiej, gdzieś w prowincjonalnym internacie.

Książkę polecam tym, którzy lubią takie wyprawy. Wiele zależy od tego, kiedy i z jakim nastawieniem się ją przeczyta. Ja być może sięgnąłem po nią trochę za późno albo dużo za wcześnie – nie wiem, ale i tak odczytywałem ją całym sobą i w dużej mierze do mnie trafiła. Jeśli macie tendencję do narzekania, gdy autor zaczyna swoje psychologiczno-filozoficzne wywody, odpuśćcie. Jeśli potraficie się w nich zatopić i chłonąć całym sobą – warto sprawdzić. A jeśli do tego bliska jest wam konwencja Bildungsromanu w każdej postaci, jako gorzkiej inicjacji i spiętrzenia wewnętrznych przemian, nie zastanawiajcie się. Może odnajdziecie z Törlessem wspólny język? Wtedy szczerze pozazdroszczę!

PS Film też jest, przysiadam do niego w weekend :)

Podsumowanie:
Tytuł:
Niepokoje wychowanka Törlessa
Autor: Robert Musil
Wydawca: Zysk i S-ka 2015 (premiera: 1906)
Moja ocena: 7/10

Powiązane posty

6 Thoughts to “[Z zakurzonej półki] Internat złych uczynków”

  1. Nad „Cierpieniami młodego Wertera” cierpi się w tylko w wieku szkolnym :-) z latami, z reguły, przychodzi zrozumienie dlaczego Goethe to klasyk :-).

    1. Secrus

      W zupełności się zgadzam (o dziwo nawet w liceum aż tak nie cierpiałem…), ale jednak lektury są domeną szkół, a szkoły elementem młodości :)

  2. Dzięki temu, jeśli nawet nie treść, to przynajmniej niektórzy mają szansę przyswoić tytuł i autora bo potem mogliby się już o istnieniu Goethego nie dowiedzieć :-)

    1. Secrus

      Właśnie, niech chociaż usłyszą, jeśli nie wyciągną z książki czegoś dla siebie. A nuż trafią na nauczyciela, który wykona kawał dobrej roboty i skutecznie pomoże nawet tym opornym… bo „poszkolna” samodzielność to już nie taki łatwy czas, aby odkrywać ;)

      A przy okazji: zachęciłem do przeczytania Musila? Czy może już miałeś z nim jakąś styczność?

      1. Oczywiście, że zachęciłeś i oczywiście, że miałem kontakt z Musilem :-), tyle że w latach szkolnych i nie z „Niepokojami…” a z „Człowiekiem bez właściwości”, który zdecydowanie mnie wówczas przerósł. W każdym razie teraz poczułem się zdopingowany :-)

        1. Secrus

          Do „Człowieka bez właściwości” chyba prędko nie podejdę, choć kto wie – może spróbuję, jeśli książka Naganowskiego o życiu i twórczości Musila wyjątkowo mnie zaintryguje :)