Ale to już było, tym razem fantastycznie.
Po entuzjastycznej recenzji Fenrira zdecydowałem sięgnąć po ten tytuł. Ludzie wyruszyli w kosmos, zaczęli kolonizację i spotkali obcych. Po udanym kontakcie i początkowych sukcesach we współpracy nagle nastąpiła zmiana w podejściu do Ziemian, obcy zdecydowali się zaatakować. Okazało się, że tak naprawdę decyzja zapadła „wyżej”, o konieczności zniszczenia ludzkości zadecydowali na poły mityczni Sh’daar będący jakoby władcami galaktyki. Nie do końca wiadomo co zadecydowało o tym, bo ludzie nigdy nie spotkali żadnego przedstawiciela Sh’daar, handlowali i walczyli tylko z dwoma podległymi im rasami.
Autor świetnie opisuje kosmiczne starcia kładąc nacisk na gwiezdne myśliwce i lotniskowce jako broń przeciwko obcym. Motywy działania przeciwnika nie są znane, dodatkowo próbę zakończenia konfliktu utrudnia zupełny brak porozumienia pomiędzy agresorami i ludźmi. Wszystko niby super, napisane z sensem i fajnie, ale pojawia się jednak jedne zgrzyt.
Ja już to czytałem, w dodatku wielokrotnie. John Ringo, John Scalzi, Dawid Weber to bardzo podobna literatura, na bardzo podobnym poziomie jakościowym. Szybka akcja, ciągłe bitwy, bohaterscy żołnierze, często anglosascy ( w Douglasa główny lotniskowiec nazywa się Ameryka ), dokładnie starcia i trudne do pokonania rasy.
Jeśli lubicie takie klimaty to spokojnie można sięgnąć po Douglasa, ale niczego odkrywczego się nie spodziewajcie. Ot czytadło na dwa wieczory.
Książkę przeczytałem w ramach wyzwania Czytam fantastykę
Podsumowanie:
Tytuł: Pierwsze uderzenie
Autor: Ian Douglas
Tytuł: Pierwsze uderzenie
Autor: Ian Douglas
Wydawca: Drageus
Do tramwaju: też
Ocena czytadłowa: 4/6
Ocena bezludnowyspowa: 2/6
Oskarżasz military spacę operę o to, że jest military space operą…
Ja jej o to nie oskarżam, stwierdzam tylko fakt, że czytałem to już wielokrotnie :). Po rzucie okiem na półkę tak lekko licząc ze 6 razy.
O, jak Fenrir poleca to… na pewno nie sięgnę.
Wiesz, w niektórych kręgach to JEDNAK jest rekomendacja :)
@Viv, widzisz, są dwa rodzaje „konsumentów”. Tacy, którzy na obiad chadzają do wykwintnej restauracji, i tacy, którzy wcinają tanie hamburgery kiepskiej jakości. ;>
Fenrir jada i tu i tu :)
Space opera, zwłaszcza mocno „zmilitaryzowana” jest równie powtarzalna, jak high fantasy w stylu tolkienowskim. Trzeba wielkiego talentu, żeby być oryginalnym. Pełna zgoda – to już było:-)
Przeczytałem twój komentarz z rana na komórce i tak mnie trochę z głupa natchnęło w drodze do pracy, że w sumie ostatnio najrzadziej trafiam na fabuły w stylu Conana, kolesie z mieczami chyba już nie są tak popularni jak kiedyś :)
Tylko, że kolesie z mieczami nikogo nie udają, czasami Conan jako chwila (lub kilka momentów;-)) relaksu jest OK!
Ale żeby napisać taką „Malazańską Księgę poległych” czy cykl Meekhański czy „Pierwsze Prawo” to trzeba mieć trochę więcej niż talent.
Niedobrze ze mną, właśnie się zastanawiam, jak to było w „Tytus, Romek i A’Tomek”
1 chwila = 3 momenty????
1 chwila = 3 momenty jak najbardziej :)
Recenzja dodana do wyzwania „Czytam Fantastykę” :)
serdecznie pozdrawiam!
Dzięki :)
Patrząc na to, że tego typu książek w moim dorobku czytelniczym nie ma chyba wcale, mogę śmiało sięgać :)
Ciekawy punkt widzenia. Zapraszam do poznania mojego na: http://stacjakosmiczna.pl/3328/star-carrier-pierwsze-uderzenie/
Pozdrawiam :)
Ja chyba po prostu jestem starszy :)