[Marzec] okiem Secrusa
Ja z radością poddałem opinii cztery kolejne zakurzone książki: Pozytronowy człowiek, Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię, Cień Bafometa (recenzję zauważył serwis BookRage, co było dla mnie dużą niespodzianką) oraz Dolores Claiborne. Może któryś z tekstów szczególnie przypadł Wam do gustu i chcielibyście, bym zmierzał w tym kierunku? A może sięgnęliście po którąś i macie własną opinię? Poza tym zainteresowanie podsumowaniem lutego przebiło lekko styczniowe, za co chciałbym serdecznie podziękować. Stos w miniaturce był mniejszy niż poprzednio, więc skonstatowałem, że nie on był jedyną siłą przyciągającą. Miło mi było czytać też liczne komentarze, na których widok ciągle cieszę się jak dziecko i z tego co wiem – nie ma na to lekarstwa :) Obiecuję stale poszerzać archiwa [Z zakurzonej półki] i raz za razem proponować same ciekawe tytuły!
Z konstrukcji moich podsumowań wynika, że teraz pora na stos. Częstujcie się więc. Potrawa niewielka, ale wcale smakowita ;)
„Zwycięzcy”, „Sargon” i „Na zawsze martwy” to zaległe nagrody z konkursu Martycji i Violet. Nie dotarły do mnie w lutym, więc przedstawiam je teraz. Na jedną z czterech urodzinowych inicjatyw dziewczyn napisałem wierszydło i udało się. Organizatorki bardzo miłe, pisało się świetnie, książki też zapowiadają się interesująco („Sargon” chyba najbardziej), więc czego chcieć więcej?
„Anielski śpiew” to egzemplarz recenzencki dla Tramwaju od samego autora i wydawnictwa. Spodziewajcie się niebawem opinii mojego autorstwa :)
A ten staruszek w tle to nagroda sprzed czternastu lat, większą część życia mi towarzyszy. Nie raczył się przeczołgać poza kadr, to go uchwyciłem… A może ja biegałem za nim z aparatem, stołkiem i nowiutkimi książkami? Nieistotne :D
Dodam jeszcze, że zakupiłem po okazyjnej cenie pakiet dzieł Grabińskiego na stronie BookRage, za poszczuciem Andrzeja. Nie mam e-czytnika, Grabińskiego wciąż czytam na papierze, ale dobrze mieć, jeszcze w unikatowej przedwojennej edycji.
Mało, ale ja i tak cierpię ostatnio na nadmiar książek w kolejce do czytania i brak wymarzonej ilości czasu na ich pochłonięcie. Toteż przystopowałem z konkursami, za to jeśli chodzi o filmy…
1) Absolwent – Bezsprzeczny numer jeden. Ile ja czekałem, żeby ten film obejrzeć, tak duże nadzieje w nim pokładałem… I zauroczył mnie. Romans bo romans, mezalians i kłopoty miłosne, ale to pamiętny klasyk, który wyróżnia się oryginalnością formy i sercem włożonym w produkcję. Simon, Garfunkel, Hoffman – bez tych panów film zapewne nie zauroczyłby mnie tak bardzo nawet w połowie. Prosta historia, a z jakim wdziękiem ukazana… Zazwyczaj przeszkadza mi jeden motyw muzyczny powtarzany w kółko, ale „Scarborough Fair” można wybaczyć nawet nachalność! (A „Mrs. Robinson” pamiętacie?)
2) Kanał – Zastanawiam się, czy w dzisiejszym kinie polskim dałoby się wykreować tak niesamowitą mistyczną atmosferę. Mądry i ważny film, który należy znać. Dopiero teraz obejrzałem w pełni świadomie i właściwie trudno streścić wrażenia w kilku linijkach. Czytaliście o dalszej karierze Teresy Iżewskiej? (filmowa „Stokrotka”). Smutna historia…
3) Love Story – Byli piękni, młodzi i zakochani w sobie na zabój… Klasyczny melodramat z przepięknym motywem Francisa Lai, bardzo smutny i nostalgiczny. Kolejny film, który ogromnie chciałem zobaczyć i właściwie wiedziałem, czego się spodziewać. Kocham taki klimat starszych produkcjach, a za serce chwyta już początkowy monolog głównego bohatera. Wiem, ckliwe i sentymentalne, ale przecież nie znielubię dla zasady :)
4) Amerykańskie Graffiti – Bill Haley, Beach Boys, Fleetwoods, Chuck Berry, Burnette, Platters, Knox, Del Shannon… Jedna noc, lata 60-te i stare samochody. Młodzi ludzie i ich wybory. Marzec był prawdziwą ucztą filmów, które od dawna chciałem zobaczyć i które przyciągały mnie do siebie już samą tematyką i realiami. To trzeba zobaczyć, to trzeba poczuć! I bardzo chciałbym choć przez jedną noc być tam, w tamtych latach, z tamtą muzyką w radiu.
5) Bezsenność – Dobry filmowy kryminał, ale zachwytów, jakie pod adresem Nolana wysnuwałem na przykład przy okazji „Prestiżu” lub „Memento”, nie uświadczyłem. Gdzieś już chyba wspominałem, że konstrukcja ekranowych kryminałów mniej mi leży od książkowych opowieści. Niemniej doceniam świetnych bohaterów, dobre role (Pacino ponownie na wyżynach) i napięcie rozłożone na cały film. Ciekawa realizacja tytułu w warstwie znaczeniowej fabuły to kolejny plus. Udany seans.
6) Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię – Tutaj recenzowałem książkę, a ponieważ lubię łączyć sztukę słowa i obrazu, przyszła kolej na film. Świetna narracja i atmosfera, jaką budują nastrojowe kompozycje Kilara. Naprawdę można się wczuć w intrygę, być może nawet bardziej niż w książce? :) Smaczne, stylowe i klimatyczne, godna adaptacja porządnego polskiego kryminału.
7) Straż przyboczna – Czyli źródło inspiracji braci Coen, Sergio Leone, Waltera Hilla… Wykonanie świetne, dramat sprawnie połączony z humorem, ale ze względu na dość prostą historię nie pochłonął mnie bez reszty. Kurosawa to jednak osobistość, a to jeden z jego sztandarowych tytułów. Do tego warto znać, by odkryć ogromne podobieństwo z „Za garść dolarów”. Ktoś tu od kogoś zrzynał! :)
1) Smoking – Chanowska komedia akcji z dodatkowymi bajerami, które są raczej zbędne. Sporo żartobliwych scen i walki wyglądające wyjątkowo sztucznie. Jackie ma lepsze filmy, a ja lubię do nich wracać, bo są sporą częścią mojego dzieciństwa.
3) Przekręt – Nawet bezbłędny film w podobnej stylistyce nie wywołałby u mnie ogromnego zachwytu. Pośmiałem się, spędziłem dość dobrze czas, ale to niestety nie moja bajka. Mimo to dziełko dobre.Mam nadzieję, że za miesiąc coś się w tej materii zmieni, a na razie możecie oczekiwać świeżych kwietniowych tekstów ode mnie dla Was.Gorącego tematu na zakończenie nie mam, powrotu do dzieciństwa powtarzać nie będę (choć chciałbym, nie powiem…), a więc chyba na tym wypadałoby zakończyć. Na dniach rozpocznę współpracę przy pewnym projekcie związanym z szeroko pojętą kulturą, więc jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, zapewne pochwalę się tutaj efektami za miesiąc. Na razie jednak nie warto chwalić dnia przed zachodem słońca, lepiej dmuchać na zimne, bo co nagle, to po diable ;)
Aha, Andrzej mi coś ostatnio sugerował, że może bym jakieś new weird, jakąś grozę naskrobał… A proszę! Powieści horrorowej co prawda jeszcze nie piszę, ale mam dla Was małą niespodziankę (a może lepiej powiedzieć: nowinę, bo niespodzianka kojarzy się od razu z czymś dobrym ;p). Popełniłem ostatnio taki oto tekst na konkurs Szortalu, który się Panom z Szortalu nie spodobał, więc pewnie kiepskawy jest. Ale ja go czytam z dumą i chętnie tutaj przedstawię. To taka wariacja z motywami z creepypastów, nastawiona na maksimum środków przy jak najmniejszej długości. Potraktujcie to jako pastisz, wprawkę, żart, trening języka, jak tylko chcecie ;) Życzę miłej i strasznej lektury, do zobaczenia za miesiąc!
„Gdy umysł śpi…”





Jakie bogate podsumowanie. Też bym chciała tyle wygrać w konkursach. Co do zachęcenia – skusiłeś mnie swoją recenzją Zimowej opowieści, z filmów przez Ciebie recenzowanych oglądałam tylko Smoking – przeze mnie odbierany jest pozytywnie – to również moje dzieciństwo. Co do Narnii – można przeczytać, w końcu to klasyka fantastyki, podobnie jak Tolkien. Baśniowe, krótkie książeczki z obrazkami – mnie tam się podobało – przeczytałam pierwsze trzy części i chyba jeszcze do nich wrócę, jak już zapatrzę się w swoje własne egzemplarze.
Pozdrawiam serdecznie
Małe sprostowanie: Zimową opowieść recenzował Oisaj, ja Go tu tylko pochwaliłem :) Ale też planuję lekturę, a tramwajowa opinia tylko mnie do tego zachęciła. W kwestii Opowieści z Narni: zainteresowały mnie bardziej, gdy poznałem trochę samego autora – ze świetnej kreacji Hopkinsa z filmu „Cienista dolina” – i stąd chciałbym poznać coś od C.S. Lewisa.
Również pozdrawiam
Za tego Absolwenta i Kanał to masz u mnie… no sam nie wiem co;-) Nawet Ci Love Story brrrr… wybaczam :-)
Podkradasz moje filmy :-D
Absolwenta oglądaliśmy na DKF, jeszcze w szkole średniej, za naszych czasów w kinach tego nie było, oj nie… Mam niesamowity i wielki sentyment do tego filmu.
Z czym można skojarzyć Scarborough Fair” to szukaj u mnie.
„Love story” jest ładne i już! Monotonne, typowe, ale ładne. Pewnie już by takie nie było, gdyby nie theme, który gra w uszach i włączają się automatycznie słowa z wersji Andy’ego Williamsa (Where do I begin). I oczywiście do „Absolwenta” się nie umywa ;)
Jeśli nie widziałeś, to polecam jeszcze „American Graffiti”.
A filmy, do których ma się sentyment, nie podlegają żadnym ocenom. Są nasze, wspaniałe i niepowtarzalne. I związane tak mocno ze wspomnieniami, że chciałoby się oglądać je na nowo za każdym razem.
Z tych siedmiu filmów to widziałem wszystkie. Dzięki za przypomnienie Kurosawy, faktycznie lista tych co od niego zrzynali to jest dosyć spora;-)
No i ekipa z Szortalu to ma kiepski gust raczej… Pisz dalej.
Ehh, chyba Cię prędko żadnym filmem nie zaskoczę :)
A o Szortalu nie można tak mówić, bo mnie ostatnio wyróżnili. Powiedzmy, że ktoś z nas miał po prostu gorszy dzień ;p
„Na razie jednak nie warto chwalić dnia przed zachodem słońca, lepiej dmuchać na zimne, bo co nagle, to po diable ;)” – tu jeszcze brakuje „nie mów hop dopóki nie przeskoczysz” ;P
Twoja lista filmów stale mi uświadamia, ile jeszcze zaległości filmowych mam. Na razie jadę twórcami, kończę Allena, jeszcze 2 filmy mi zostały do obejrzenia na Onecie, potem Almovodar, ale może w między czasie, któryś z wymienionych przez Ciebie klasyków.
Co do „Opowieści z Narnii” – powiem tak, do 4 t. książki są nudne. Ekranizacja pierwszej części przebiła na głowę książkę, natomiast „Książę Kaspian” nie powalił mnie w obu wersjach i tak na „Podróż „Wędrowca do świtu”” ostatecznie nie poszłam. Ale nie jestem specem ani nawet miłośnikiem fantasy, więc mną nie masz się co sugerować. ;)
Wiedziałem, że czegoś mi tam brakowało ;)
Im więcej filmów przed Tobą, tym więcej wrażeń, które możesz dozować kiedy tylko chcesz. Jeśli chodzi o mnie, to jakiś czas temu też zacząłem „jechać” reżyserami, ale namnożyłem ich zbyt wielu i z przerwami na nowsze produkcje lub filmy mniej znanych twórców idzie to bardzo opornie. Bo w jakim tempie poznam kompletną filmografię jakiegoś reżysera, jeśli na jedną serię składają się przykładowo po dwa filmy Tarantino, Allena, Bergmana, Kubricka, Hawksa, Leone, Capry, Hitchcocka, Hustona, Wildera, Kieślowskiego…? :D Czasem przeklinam moją nadmierną ambicję i mylne pojmowanie definicji wolnego czasu ;)
Zastanawiam się, czy nie jest już dla mnie za późno na książkowe wersje „Opowieści z Narni”. Zapewne sprawdzę jedną część, ale jeśli wyda mi się przeznaczona bardziej dla młodszego odbiorcy, to po prostu sięgnę po coś innego Lewisa, mając pewność, że próbowałem.
Próbowałam tak z Narnią, po obejrzeniu ekranizacji (jeżu, jak ja kocham tam Tildę) – ale okazało się właśnie tak, jak piszesz. Za dorosła jestem.
Ja nie zaczynam innego reżysera póki nie skończę pierwszego. Tzn. taki mam plan. Jeśli jakieś wstawki innych filmów, to ze względu na sam film, a nie samego reżysera. Choć wiadomo, że nie da się ciągiem oglądać kilkunastu filmów jednego twórcy, bo znudzeni odbieramy je w gorszym świetle. A tu przecież chodzi też o przyjemność ;)
Potem będzie seria ze względu na aktora/kę… Albo jeszcze coś innego ;)