„Mama umiera w sobotę” – opowiadania czytane po wielekroć
Zaczęło się od maila, który otrzymałem pół roku temu z hakiem. Ania z Literackich skarbów świata całego zaproponowała mi przeczytanie debiutanckiego zbioru opowiadań Rafała Niemczyka. Chodziło o książkę Mama umiera w sobotę – pamiętałem ją jeszcze z czasów premiery, pamiętałem okładkę i zadziwiający tytuł, i nazwisko autora. Mail był personalny, a nie jak dziesiąta kopia zdjęta z taśmy produkcyjnej. Trochę spontanicznie, na chwilę zapominając o wielkich literatach, których sobie z braku czasu coraz częściej odmawiałem, odpisałem twierdząco. Gdybym nie przeczytał tego zbioru, potem nie poszedł na pewne spotkanie autorskie w Krakowie, które w jedną magiczną noc zmieniło się w podróż literacko-barową, a potem jeszcze raz – pod wpływem rozmów z autorem – nie przysiadł do wybranych opowiadań, wiele bym stracił, wiele by mnie ominęło.
Teksty Rafała Niemczyka polubiłem za tematy, formę i wrażliwość. Dwie pierwsze wartości streszczają się w zdaniu, które pod zdjęciem autora na skrzydełku książki umieścił wydawca: „W opowiadaniach bawi się formą, nie zgadza się jednak na kryzys fabuły”. Ta trzecia zaś – wrażliwość – jest kompasem prowadzącym do historii i myśli, które pisarzowi były gdzieś po drodze, ukryte lub widoczne, uświęcone lub splądrowane przez poprzedników. Tylko że ten kompas pozwolił mu otworzyć poluzowane już wrota na nowo, inaczej. Ta wrażliwość, wespół z formą i tematyczną inspiracją, daje odkryć świeżą szczelinę, do której nikt jeszcze nie zaglądał. Tym sposobem, trochę metaforycznie, jak sam autor, chciałem powiedzieć, że Mama umiera w sobotę nie powtarza, lecz się inspiruje, nie przepisuje, lecz nadpisuje, bywa nie kalką, lecz pastiszem. A to, że Rafał Niemczyk czyta dużo i wnikliwie i pisze wnikliwie i dużo, widać po nazwiskach, które szepczą gdzieś między stronami (Poe, Grabiński, Kafka, Bursa, Tołstoj – poczytajcie recenzentów, każdy coś widzi), ale mimo to są zagłuszane przez jedno, autorskie.
Siedem tekstów nieformalnie podzielono na trzy grupy. Nieformalnie, bo nie słownie, a graficznie: trzy opowiadania są poprzedzone symboliczną ilustracją dwóch widelców zwróconych do siebie ząbkami, dwa następne – trupią czaszką, a dwa ostatnie rysunkiem motyla. Widelce to obraz trudnych relacji, sporów, często w obrębie rodziny, które autor tematyzuje. To tutaj mieszczą się historia o śmierci matki i teatrze chciwości związanym ze spadkiem, sytuacja człowieka zduszonego przez urzędowe pismo mówiące, że w jego piwnicy leży trup, którego należy się pozbyć, oraz najlepsza w zbiorze Ściana, czytana przeze mnie dwukrotnie, z wyczuciem operująca fantastyką, aby uderzyć w najczulszy punkt dramatów dziejących się za zamkniętymi drzwiami – niewinne dzieci, ofiary rodzicielskich zatargów. To tam między rodzeństwem, rozrywanym przez oboje rodziców, rośnie pulsująca mrokiem granica, widziana tylko przez malców, która prowadzi do tragedii.
Trupia czaszka zapowiada wejście w świat rządzony przez niesamowite, gdzie wiodącym chwytem literackim jest groza – bardzo często z Niemczykiem kojarzona, a tak naprawdę służebna wobec większej całości (bo jednak trzeba powiedzieć jasno – Rafał Niemczyk nie pisze opowiadań grozy). Niemniej to tutaj, w Przypadku brzydala, mamy odważną dzisiaj stylizację językową przypominającą m.in. najbardziej klasyczne literackie makabry spod znaku czarnego romantyzmu, z archaizującą składnią, a obok niej przepisany motyw sobowtóra. Przepisany, bo widać, że Rafał Niemczyk chciał pozostać jak najbliżej wzorca.
Dwa ostatnie opowiadania, te spod znaku tajemniczego motylka, to zupełna niewiadoma. To dzieła, w których być może autor przesadza, motając wydarzenia, czasy i wpływy, pseudonimując na potęgę, ale pisze piekielnie dobrze i daje pewność, że ślady zawarte w tych opowiadaniach wystarczają do ich zrozumienia, nawet jeśli nie wszystko się rozumie. Tak jest choćby z Gambino, kolejnym przeczytanym dwukrotnie (nie jestem pierwszy, któremu tutejsze tropy Niemczyka wciąż promieniują zagadką), w którym dopiero po długich przemyśleniach doceniłem wartość konwencji kryminalnej. W opowieści o dziadku i jego młodym towarzyszu, który wnukiem wcale nie jest, w podróży od hotelu do hotelu zeznania istotne dla treści podawane są w ukryciu, niejako w nawiasach, pośród pochłaniającej narracji, aby obok niej znikały i zostawiały z poczuciem skołowania. Bardzo uważnych pragnie mieć Rafał Niemczyk czytelników, a jeśli się chce tę literaturę odkryć, trzeba takim być. Jak widelce są konfliktem, a czaszka czernią, tak motylek będzie słowami słyszanymi ciągle z ust dziadka, mogącymi zespolić klamrą cały ten zbiór – „Nigdy nic nie wiadomo”.
Bohaterowie Mamy… to ludzie osaczeni, beznamiętni, zagubieni, zapętleni we własnej przeszłości, ludzie w zawieszeniu, rozbici wewnętrznie. Rafał Niemczyk czasem patrzy na nich z dystansu, a czasem przygląda się z bardzo bliska. Umieszcza wytwory swojej wyobraźni w niecodzienności i bada, jak się zachowają, z czego może wyrosnąć studium postępującej obsesji albo rozmyte kręgi samotności, albo zupełnie inny temat. Zawsze to jednak coś, z czym człowiek musi się zmierzyć; zwykle przez drugiego człowieka, system albo wspomnienie. Ponadto autor zdaje się w Mamie… grać – z literaturą, którą znamy, i z literaturą, której nie znamy, ale wiemy, że jest. Niemczyk ciągle się przeobraża, tak że na początku nie wiedziałem, na ile jest sobą i pisze od siebie, a na ile pragnie dać każdemu czytelnikowi to, czego ten oczekuje. Taka myśl zniknęła, kiedy odnalazłem się w konstrukcji zbioru, bardzo przemyślanej i jasnej. gdzie intertekstualność nie jest po to, by sztucznie pompować różnorodność i pokazywać poprzedników przepuszczonych przez siebie, ale zapisać siebie, stawiając pierwsze znaki na dobrze znanym gruncie. A jeśli to wszystko jest doprawione świetnym warsztatem (brawa dla odpowiedzialnych za Magdaleny Lalak i Justyny Wodzisławskiej oraz korektorki Anny Szukalskiej!) i masą tropów interpretacyjnych – mamy argumenty mogące walczyć z obecną w niektórych opowiadaniach przesadą, także narracyjną, w której jeśli nie autor się gubi, to na pewno czytelnik, i z nieodkrywczym charakterem części tematów, żeby nie powiedzieć: powtarzaniem tego, co stare i sprawdzone. Ale w tym wypadku walczyć znaczy wygrywać.
Mama umiera w sobotę to zaskoczenie. Dużo tu świta, sporo gra w głowie, a takie zanurzenia w znanych wodach lubimy. Podczas czytania fale rozstępują się jednak przed nieznanym, świeżym prądem, z którego pływu nie chce się wychodzić. A że ów prąd do tego przypłynął po raz pierwszy i dopiero debiutuje w tych wodach, to mu się należy szacunek i ukłon. I szersza strefa wpływów, bo to zwyczajnie świetna proza.
O książce Mama umiera w sobotę możecie także przeczytać:
- u Karoliny na blogu Czepiam się książek,
- u Jarosława Czechowicza,
- u niezastąpionej Ani z Literackich skarbów świata całego,
- u Luizy Stachury,
i jeszcze tu i ówdzie…
Podsumowanie:
Tytuł: Mama umiera w sobotę
Autor: Rafał Niemczyk
Wydawca: Wydawnictwo Afera (2015)
Ilustracje: Kasia Michałkiewicz-Hansen
Redakcja: Magdalena Lalak, Justyna Wodzisławska
Korekta: Anna Szukalska
Moja ocena: 8-/10
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Afera
Adrian Kyć
Przypadek determinuje nasze życie, co? :) Ale to Niemczykowi przyznać trzeba – tytuł mu się udał. Mega intrygujący.
Zgadza się ;) To prawda, „Mama umiera w sobotę” na pewno broni się na półkach. Szczęście całe, że nie samym tytułem autor może się pochwalić.
[…] Tramwaj nr 4 […]