Adrian (Secrus) 

„Magiczne lata” – Nigdy nie czytałem lepszej książki…

Książki są jak przyjaciele – na naszej drodze spotykamy niewiele takich, z którymi moglibyśmy nigdy się nie rozstawać, które czynią nas lepszymi, a pięknymi barwami malują na nowo otulającą zewsząd rzeczywistość. Prawdziwymi skarbami okazują się powieści jak Magiczne lata – od pierwszego kontaktu wołające o zainteresowanie, kuszące wszystkim, co składa się w oczach czytelnika na książkę ideał. Wiedziałem o tym jeszcze przed rozpoczęciem czytania – to opowieść wymarzona dla mnie, jakby autor skreślił ją w moim pokoju, gdy mnie nie było, a po powrocie ze szkoły zobaczyłbym leżący na łóżku nowiutki egzemplarz z okładką przedstawiającą obecnego przy jeziorze chłopca na rowerze, wpatrzonego w nocną planszę nieba, i kartkę w kratkę Magiczne lata2wystającą ze skrzydełka oprawy, mówiącą: „Trzymaj, to dla ciebie”. Magia, czysta magia, bez której dzieciństwo niczym nie różniłoby się od dorosłości.

Pojawia się nie lada problem, kiedy chcę przybliżyć fabułę Magicznych lat. Mógłbym pisać rozprawy o pięknie przekazu i tematyce, mógłbym określić punkt wyjścia dla opowieści, napomknąć, o czym książka traktuje, ale wydzielić jedną główną ścieżkę z gąszczu przecinających się dróżek to trochę tak, jak gdyby podczas każdej rowerowej przejażdżki wybierać tę samą alejkę i uznać ją za najlepszą i jedyną. Napomknę więc, jakim zdarzeniem Robert McCammon zechciał rozpocząć i napiętnować swą wielowątkową gawędę.

Marcowy ranek w miasteczku Zephyr. Dwunastoletni Cory Mackenson – narrator powieści – odbywa z ojcem-mleczarzem standardową trasę znajomymi ulicami, pomagając przy rozwożeniu buteleczek ze świeżym mlekiem. Kiedy trafiają w pobliże Jeziora Saksońskiego, z uliczki nieopodal z impetem wypada rozpędzony samochód i ginie w wodnej toni. Tom Mackenson, tata Cory’ego, bez namysłu rzuca się do jeziora, próbując uratować uwięzionego w wozie kierowcę. To, co zobaczy, Magiczne lata1zanurzając się w ciemnej otchłani, uczyni go innym człowiekiem. W aucie odnajduje zmasakrowane zwłoki nagiego mężczyzny: fortepianowa struna ciasno zaciśnięta na szyi, dłonie przypięte kajdankami do wewnętrznej poprzeczki, posiniaczona twarz. Tom wypływa, nie uwolniwszy trupa, ale pewne straszliwe lęki uwalniają się wraz z tym widokiem i zakorzeniają w głowie mężczyzny. Ktoś w bestialski sposób torturował ofiarę, a potem zabił z zimną krwią. Ktoś, kto wiedział, że Jezioro Saksońskie było bardzo głębokie, ktoś związany z Zephyr. Młody Cory nie odpuszcza tak łatwo i za wszelką cenę chce dowiedzieć się wszystkiego o mordercy. Wątek tragicznego zdarzenia na chwilę przycichnie, ale bezustannie będzie wystukiwał w tle echo ciążące na przyszłych perypetiach mieszkańców. Cóż, pora zagłębić się w Zephyr lat sześćdziesiątych oczami dwunastolatka.

Wydaje mi się, że obok Cory’ego i trójki jego oddanych przyjaciół (ach, jakże smakuje przyjaźń z czasów dzieciństwa!) głównym bohaterem Magicznych lat okazuje się Zephyr ze wszystkim, co ma do zaoferowania. Na pewno znacie, choćby z opowieści, te niewielkie amerykańskie miasteczka, zbiorowiska indywidualności, które mijają się codziennie po kilka razy, znają wszystkich sąsiadów i snują tajemnicze opowieści o tych spokojniejszych, mniej wylewnych mieszkańcach. Zephyr jest najbardziej urokliwym miejscem do dorastania, cichym marzeniem z dzieciństwa. Tutaj jak cień z przeszłości wyrasta zakład fryzjerski pana Dollara, sklep „Piggly-Wiggly”, mleczarnia „Zielone Łąki”, kawiarnia „Pod błyszczącą gwiazdą”, gdzie wyzwolone nastolatki spędzają wolny czas, oraz kinoteatr „Liryczny” z cosobotnimi seansami odkrywającymi przed młodymi umysłami pierwsze strachy i uniesienia. Na obrzeżach miasta mieszkają dyskryminowani Murzyni, w jeziorze grasuje Stary Mojżesz – jaszczurowaty potwór; szkołą trzęsie zołzowata nauczycielka, jest też posiadająca mistyczne zdolności, czarnoskóra kobieta nazywana Damą, łobuzy prześladujące Cory’ego, a potem także bestia z wymarłego świata i… duch chłopca, przenikający granicę między światami żywych i umarłych. Te wszystMagiczne lata3kie elementy, z których składa się Zephyr, tworzą wielobarwną mozaikę w głowie dwunastoletniego marzyciela. Jaka radość, że zechciał nam o tym wszystkim opowiedzieć.

Wspomniałem o Magicznych latach w kategorii powieści wielowątkowej i muszę dodać, że zbudowana jest po mistrzowsku, a wszelkie próby odejścia od głównej osi fabularnej są po prostu kolejnymi fantastycznymi miniopowieściami. Należy nadmienić, że następujące po sobie rozdziały, zawarte w częściach – zmieniających się porach roku, mogłyby być osobnymi historyjkami z czasów Ameryki lat sześćdziesiątych – z tamtych lat, lat młodości i wybujałej wyobraźni, gdzie przygoda zaczynała się ciekawym porannym zdarzeniem, a kończyła w nocy lub nad ranem, gdy ciąg wypadków zmywał z bohaterów rozedrgane emocje, pozostawiając tylko wspomnienia. Książka jest skarbnicą drobnych wątków stanowiących o sile atmosfery Magicznych lat: jak wtedy, gdy Cory nagle odkrywa wakacyjną piosenkę, która gra w samochodach licealistów przy koktajl-barze, i zaczyna ją opisywać, a ja już wiem, że to Beach Boys – ta pasja, uchwycona bezbłędnie, z gorącą plażą w głowie, zapachem wolności i luzu w sercu, słońcem dookoła… albo wątek ataku os w kościele, albo ratowanie mieszkańców podczas powodzi, albo rozpanoszenie się po Zephyr krwiożerczej małpki pastora, nocna wędrówka do lasu i zgubienie się w nim, mroczne opowieści głównego bohatera, który chce zostać pisarzem, konkurs literacki, wojna w Wietnamie delikatnie przebijająca się przez amerykańskie realia, rozstanie z wieloletnim kumplem, ojciec-pijak jednego z przyjaciół, bomba zrzucona na miasteczko i pierwsze młodzieńcze zauroczenie. Każda z tych opowiastek magicznie dopełnia młodość Cory’ego Mackensona, każda jest napisana tak, że na chwilę staje się główną fabułą, jak w The Wonder Years. Słodkie lata sześćdziesiąte w Ameryce – najlepsze miejsce osadzone w najlepszym czasie.

Oprócz tego „co”, u autora liczy się także „jak”. McCammon pisze pięknie. Byłem zadowolony, gdy w innych książkach o dorastaniu udawało mi się wychwycić jeden cudowny cytat, fragment godny rozmarzenia. Tutaj nie sposób zliczyć momentów wspaniale opisanego sentymentu, nostalgii za chłopięcymi, magicznymi latami. Autor lubi się rozwijać w swych opisach, uwielbia przywoływać każdy szczegół miasteczka Zephyr i z dokładnością relacjonować wszystko, co się w nim dzieje. Magiczne lata sprawiają, że zaczynamy przywiązywać wagę do drobnostek, dostrzegamy małe rzeczy. Gdy akcja rozgrywa się w deszczową wiosnę, po prostu wyczekujemy nadeMagiczne lata4jścia lata tak samo mocno, jak oczekiwalibyśmy w życiu. A przecież to tylko książka o dorastającym chłopcu, tylko albo aż. To dzieło odkrywające wszystkie fascynacje, troski, marzenia, jakie może mieć dwunastolatek w każdym miejscu na Ziemi, a które determinują jego dalsze życie. Bogactwo wrażeń, zapachów i obaw związanych z przyszłością aż onieśmiela. Ten sentymentalny klimat przywodzi mi na myśl amerykański serial z lat 80., Cudowne lata, przy którym spędziłem wspaniałe 115 dni, z kolei paczka przyjaciół i podobieństwo Cory’ego do Gordiego żywo asocjuje z nowelą Stephena Kinga pt. Ciało oraz filmem Stań przy mnie na jej podstawie. W głowie cicho kołatały mi też sceny z Cinema Paradiso Giuseppe Tornatore, a muszę przyznać, że to dzieła, które ujmują mnie zawsze i nieustępliwie.

Zwykle unikam w swoich recenzjach nadmiernej egzaltacji, ale być może takie książki zdarzają się raz na całe życie. Magiczne lata dostarczyły mi tyle wrażeń, ile do tej pory żadna inna powieść. To pozycja stworzona dla marzycieli, którzy nie utracili magii dzieciństwa, w których tli się jeszcze młodzieńcza beztroska. Dzieło McCammona może nie spodobać się ludziom twardo stąpającym po ziemi. Ci nie uchwycą klimatu, który jest tutaj najważniejszy. Wtedy szereg luźno powiązanych wątków wyda im się nieciekawy, troszkę nużący, ale uwierzcie mMagiczne lata5i – Wy nie jesteście tacy! I choć sporo tutaj zdarzeń niewiarygodnych, wyrosłych z połączenia prozy obyczajowej, kryminału i elementów fantastyki, a tyle sensacji, ile autor zawarł w Magicznych latach, nie zmieściłoby się w żywotach i stu dwunastolatków zebranych razem, to o to właśnie chodziło. Poddałem się pięknemu światu McCammona i pozwoliłem prowadzić za rękę przez krainę jego wyobraźni. Nie chciałem skończyć czytać, celowo przedłużałem lekturę, powtarzając niektóre fragmenty i odkładając nowy rozdział na kolejny dzień. W moich oczach książka jest wybitna i z pewnością zauroczy, poruszy, wchłonie każdego marzyciela, który tęsknym wzrokiem spogląda w przeszłość, tę najbardziej magiczną – bo młodzieńczą. Warto było poznać powieść, która przywraca pewną cząstkę dzieciństwa, przy której zapomniałem o całym świecie… przy której zdarzyło mi się zapłakać…

Polecam po stokroć!

PS książka była prezentem wspaniałej koleżanki i założycielki blogu Białe Mebelki, więc recenzja być może pojawi się również tam :) Dziękowałem już, ale pozwolę sobie jeszcze raz wyrazić wdzięczność – Magiczne lata jak nic umiliły mi ostatnie sierpniowe dni.

Podsumowanie:
Tytuł:
Magiczne lata
Autor: Robert McCammon
Wydawca: Papierowy Księżyc 2012 (premiera: 1991)
Moja ocena: 10/10 (!)

Adrian Kyć

Powiązane posty

23 Thoughts to “„Magiczne lata” – Nigdy nie czytałem lepszej książki…”

  1. Co tu dużo mówić, „Magiczne lata” są po prostu magiczne

    1. Secrus

      Tak, słowo „magia” idealnie oddaje ducha tej powieści.

    2. Zgadzam się. McCammom ma niebywały talent. :) Polecam gorąco także jego „Łabędzi śpiew”. :)

  2. Tak to opisałeś, że sama mam ochotę przeczytać, choć chłopcem dawno nie jestem ;)

    1. Secrus

      Żałuj, fajnie było być chłopcem ; ) Pozostaje mi tylko gorąco zachęcić – nigdy nie jest za późno na taką literacką przygodę.

  3. Piękna powieść, przeczytałem ją przed laty – było to jeszcze wydanie pt. „Chłopięce lata”. Godna polecenia !

    1. Secrus

      Zastanawiam się, czy „przed laty” doceniłbym tę książkę w takim stopniu, jak doceniam ją teraz – pewnie nie, patrzyłbym z zupełnie innego punktu widzenia, bez tego sentymentu i radości z każdej pięknej myśli McCammona. Ogromną rolę odgrywają tutaj tłumaczenia, że aż musiałem sprawdzić autorów: „Chłopięce lata” przełożyła Maria Grabska, a „Magiczne lata”… Maria Grabska-Ryńska ;) Cóż, wypada mi się cieszyć, że wznowili tę powieść – oprawa graficzna z Papierowego Księżyca, łącznie z piękną okładką, jest warta opowieści Roberta McCammona.

  4. Czytałam! Książka jest cudowna :D Polecam ją każdemu, kto się waha po nią sięgnąć :)
    Sama u siebie na blogu w recenzji dałam jej najwyższą notę. I miałam ochotę na więcej! Dlatego też, kiedy potem dane mi było czytać dwie księgi „Łabędziego śpiewu” tego autora, znów ma radość nie miała granic :D

    1. Secrus

      O tak :) Ja teraz też, gdy tylko widzę nazwisko autora, nie potrafię przejść obojętnie. O „Łabędzim śpiewie” czytałem różne opinie – optymistyczne i te nieco mniej – więc nie pragnę zapoznać się aż tak bardzo, ale już wczesne horrory McCammona jak najbardziej! Czy w innych książkach też czuć tę charakterystyczną siłę obrazowania, też czyta się tak, jakby autor wprost malował słowem? „Magiczne lata” będą chyba nie do pobicia, ale z ogromną przyjemnością poznam resztę twórczości tego Pana („Godzina wilka”, „Stinger”, w dalszej kolejności „Łabędzi śpiew”…).

  5. Przepiękna książka! Jedna z ciekawszych jakie czytałam.

    1. Secrus

      Dokładnie, od pewnego czasu polecam ją każdemu przy każdej okazji, bo nie chcę, by kogokolwiek ominęła Taka przygoda ;)

  6. O łaaaa! No to ja teraz też muszę koniecznie przeczytać i zachwycać się tak jak Wy :D Ale mi narobiłeś smaka!

    1. Secrus

      Taki był mój niecny plan, stąd ten prowokujący do zajrzenia tytuł wpisu, stąd hurraoptymistyczna recenzja, tak niepodobna do mojej chłodnej kalkulacji :) Gdy przypominam sobie, jak czytałem niektóre rozdziały, automatycznie się uśmiecham, a przecież to było dopiero dwa tygodnie temu…

  7. Secrus, Ty to jednak potrafisz pisać jak nikt inny :)
    Mam nadzieję, że książka ode mnie równie bardzo Cię pochłonie. Szukam osoby, która pokocha ją tak jak ja, całym serduchem! :)

    1. Secrus

      Dziękuję, miło czytać takie słowa ;)
      Książka? Czy ja dobrze zauważyłem? Chyba miała być: KSIĘGA :D O pochłonięcie będzie nietrudno, gorzej z recenzją – stawiam na rok 2016 ;p A tak poważnie, ja już ją kocham, jak tak stoi za mną z prezencją godną Sherlocka. Jeśli zaś do niej zajrzeć, to można zaginąć na dłuugie tygodnie. Już wypatruję kilku wolnych chwil, żeby zacząć ją poznawać.
      Hmm, aż podziękuję raz jeszcze ;)

      1. Niech CI służy wiernie jak Watson dla Sherlocka :)

  8. […] prezent, który z miejsca stał się moją najulubieńszą książką. Rozpływałem się nad nią tutaj i dalej nie mogę przestać wspominać :) (Aha, bardzo dużo osób odwiedziło ten wpis, za co […]

  9. […] miesięcy przeczytałem 11 książek, w tym dwie takie, których nie zapomnę do końca życia („Magiczne lata”, „Wilk stepowy”). Większość z nich już recenzowałem, dwa poznane Gaimany chyba nie […]

  10. Dziwne, że nie zetknęłam się wcześniej z tym tytułem… Stanowczo będę musiała to nadrobić, bo fabuła wydaje się zachęcająca.

    1. Secrus

      Książka jest wyjątkowa – niestety u nas wciąż nieznana szerszemu gronu odbiorców. Jeśli po tej recenzji sądzisz, że fabuła i styl opowieści trafią do Twojej wrażliwości, bardzo polecam :)

  11. […] (np. Dolores Claiborne, 1992), a czasem pozostawiając inny bez przynależności do cyklu (np. Magiczne lata, […]

  12. Byłem pewien, że znajdę coś nowego, przynajmniej dla siebie – otóż dzięki Tobie przypomniała mi się małpa i cała związana z nią sekwencja zdarzeń! Bardzo mi się to podobało, a jakimś cudem zapomniałem o tym wcześniej, u siebie, wspomniec. Także to kolejna scena, która otrzymuje ode mnie wielki plus :)
    Jak teraz patrzę, na wiele rzeczy reagujemy tak samo, mowa nie tylko o zwrotach, ale i o całych zdaniach, i to w liczbie mnogiej. To chocby kwestia wielowątkowości czy konstrukcja tak dużych części, jak rozdziałów – oczywiście, że można z całej tej niezwykle udanej zlepki opowiastek wyłowic kilka – jak nie kilkanaście – odrębnych opowiadań, tworzących nawet autonomiczny zbiór. O, to byłaby dopiero myśl :) Mnie akurat szczególnie urzekły rozdziały z pierwszej części, potem to już tak mocno i plastycznie zaczęło się zlewac, że przestałem zwracac uwagę na pojedyncze „epizody”, podziwiając tę kolorową i „twardo-miękką’ magicznośc.
    Poza tym słusznie zauważasz w końcówce, że to książka wybitnie dla marzycieli, że tych twardo stąpających po ziemi może nawet zirytowac czy wynudzic…Coś w tym jest – w świetle tej refleksji, patrząc po sobie, chyba nie do końca zaliczam się do stuprocentowych marzycieli, ale już pułap 75-85% jest jak najbardziej w moim zasięgu :)
    Miałem o tym pisac już na samym początku, ale zostawiłem na koniec…. Widac u Ciebie inny styl, w końcu to tekst sprzed 3 lat, to zupełnie normalna kolej rzeczy, i ,tak jak już pisałem u siebie, ta egzaltacja, przed którą nawet uprzedzasz w recenzji, nie jest dla mnie żadnym problemem – podoba mi się natomiast szczerośc i głęboka wiara czy przekonanie do tego, co tutaj zawierasz.
    I cóż, oby więcej takich lektur przed nami, to już nawet nie tyle chodzi o małe miasteczko i młodych, rozbrykanych bohaterów, co o ten sam końcowy efekt, prawda? Dobrze – ba, idealnie! – gdyby trafiało się na tego typu prozę przynajmniej…co 2 lata! : P

    1. Adrian

      Co dwa lata TAKI efekt? Literatura byłaby baardzo hojna ;) Ale jestem przekonany, że przy dobrych wiatrach kryje przed nami podobne perełki nawet co kilka miesięcy!
      Też zauważyłem, że w gruncie rzeczy myślimy o „Magicznych latach” podobnie, nawet jeśli rozmijamy się w jakichś szczególikach. Fajnie, że czymś Ci się ta recenzja przysłużyła – zawsze miło mi to słyszeć (i o tym czytać). A pułap 75-85% to bardzo dobry pułap; jestem przekonany, że tak jak wystarczył on, by podążyć w literacką podróż z McCammonem bez uprzedzeń, tak wystarczy, żeby napić się kiedyś słonecznego wina z Bradburym ;)
      Styl faktycznie jest tu trochę inny, choć mam wrażenie, że w ciągu tych kilku lat i tak jakoś skrajnie nie ewoluował – ale to może nie obserwacja, a osobiste życzenie.
      Dzięki za komentarz, nawet jeśli nie był skutkiem słownego wyzwania ;)